piątek, 24 czerwca 2016

Maybe I love You? Rozdział 34.

Otworzyłam powieki,żeby znowu je przymknąć,bo były zbyt ciężkie.Chociaż w sumie nie,wróć.Powieki nie były ciężkie.To ja byłam zbyt słaba,żeby je otworzyć.Mój umysł był kompletnie przyćmiony przez alkohol i nie wiedziałam czemu robiłam to co właśnie robiłam.A potem tylko wsłuchiwałam się w sygnał telefonu,który  miałam aktualnie przyciśnięty do ucha.Tak dla jasności.Zawsze gdy coś waliło się w moim życiu starałam się uczynić je jeszcze bardziej beznadziejnym.Tudzież nie zrobiłam wyjątku dla tego dnia.
-Co tam Green?
Odłożyłam telefon na płytki balkonowe,a potem złapałam zapalniczkę w palce i odpaliłam papierosa.
-Myślałeś kiedyś o śmierci Casianie?
Usłyszałam po drugiej stronie jakiś szum i skrzypienie łóżka co pewnie oznaczało,że na nim usiadł,albo z niego wstał.
-Jesteś pijana,-To nie było pytanie,tylko stwierdzenie.-Och Nathalie co ja z tobą mam.
-Powiedz mi.
Westchnął ciężko.Usłyszałam jak odpala zapalniczką papierosa.Później świst,wypuścił dym z ust.
-Tak.
Tylko tyle,To była jego odpowiedź.Zaciągnęłam się dymem.
-I dlaczego tego nie zrobiłeś?
-Czego?
-No wiesz.-Wzruszyłam ramionami do ciemności.-Czemu ze sobą nie skończyłeś.Mam na myśli,czemu nie popełniłeś samobójstwa? 
Długa chwila milczenia,kolejny buch dymu,kolejne westchnienie.
-Bo to by było za proste.
Zmarszczyłam brwi,a on jakby to wyczuł bo kontynuował.
-Zabiłbym się i co potem? Zostawiłbym matkę i siostry na pastwę Zayna,albo ojca.Nie wybaczyłyby mi tego.
Zbyt mocno zaciągnęłam się szlugiem,bo dym drapał moje gardło zmuszając do kaszlu.To wszystko przez Zayn'a.Zawsze wszystko jest przez Zayna.Wszystkie katastrofy i epidemie.Ten diabeł jest za nie odpowiedzialny,Przynajmniej takie było moje zdanie w tej kwestii.
-Więc żyjesz tylko dla nich? Dla sióstr i matki?-Mój głos był tak schrypnięty,że ledwo mogłam mówić.
-Nie wiem dla kogo żyje.-Odpowiedział.-Ale wiem,że nie żyję dla siebie.
-A ja?
-Co ty?
Wypiłam z gwinta ostatni łyk wina i skrzywiłam się lekko.Chyba wolę burbon.
-Dla kogo ja mam żyć?-Zapytałam jakby samą siebie,ale on to usłyszał.-Matka nie żyje,ojciec,cholera jedna wie,a ona..ona mnie tak po prostu zostawiła.
Mój głos był tak żałosny,że prawie mnie samej było siebie szkoda.Prawie.
-Ona?-Wydawał się zdezorientowany.Nie odpowiedziałam,wpatrywałam się pustym wzrokiem przed siebie,ale on się nie poddawał.-O kim mówisz?
Przełknęłam słodką od wina ślinę i zgryzłam kciuka.
-O niej.-Odpowiedziałam po prostu.-O Lil.
-Kto to Lil?-Szepnął zdziwiony a potem jękną najwyraźniej przypominając sobie odpowiedź na to pytanie.-Aaa,ona.Co znaczy,że cie zostawiła?
Kolejne wzruszenie ramionami.Chyba to stanie się moją ulubioną czynnością.
Chcesz żyć? Wzrusz ramionami.Nie chcesz? Też wzrusz,co ci tam.
-Wyjechała,cholera wie gdzie i z kim.-Uchyliłam wargi,zgniatając żarzący się niedopałek w dłoni i pewnie,gdybym nie była tak pijana odczułabym wielki ból oparzenia.-A może to jest jakiś znak?
-Znak?-Powtórzył spokojnie.Przymknęłam powieki nie mogąc znieś ciemności jaka mnie ogarnęła.
-No wiesz.Skoro nie mam dla kogo żyć,to może czas to zakończyć?-Uśmiechnęłam się jak szaleniec.-Może czas się zabić?
Sama nie wiedziałam czy to co mówiłam było serio.Ale chyba nie.Chyba nie chciałam przestać istnieć.Przynajmniej nie na chwilę obecną.Musiałam jeszcze coś załatwić.Ale on najwyraźniej potraktował to poważnie.
-Co ty pieprzysz?-Usłyszałam kroki i jego głośny oddech kiedy zbiegał prawdopodobnie po schodach zapewne przekonany,że połykam ostatnią tabletkę nasenną,albo wykonuję śmiertelny ruch nożem,który za chwile rozetnie moje żyły.-Mów do mnie dobra? I kurde jeżeli się zabijesz,to przysięgam,że cię uduszę.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Papa Cass.-Odłożyłam telefon i zamknęłam oczy.A potem...potem po prostu była ciemność.
Znowu.
Zaczynałam ją lubić.

-Nathalie!-Poczułam mocne uderzenie na prawym policzku.A potem lewym, i próbowałam otworzyć oczy,ale nie udało mi się tego zrobić.A potem lodowata ciecz rozlała się po całym moim ciele a ja wzięłam głęboki wdech do płuc jakbym przed chwila była pod wodą a teraz wydostała się na powierzchnie i złapała potrzebny tlen.Otworzyłam szeroko powieki i ujrzałam przed sobą czarne oczy i tego samego koloru czuprynę.A potem obraz wyostrzył się całkowicie.
-Jesteś skończoną masochistką Green..-Odparł i usiadł na podłodze odkładając miskę,w której była woda.Teraz spływała po mojej twarzy i wsiąkała w ubrania.
Z początku byłam tak zdezorientowana,że nie wiedziałam gdzie jestem,ale potem rozpoznałam bordowy kolor ścian w salonie i znowu spojrzałam na Casiana.Dopiero po minucie dotarło do mnie,że straciłam przytomność a młodszy Malik mnie ocucił.
-Następnym razem,kiedy będziesz próbowała się zabić, zadzwoń do kogoś innego.Przez ciebie sam omal nie zszedłem na zawał.
Parsknęłam sztucznym śmiechem,przecierając mokrą twarz dłonią.
-Zapamiętam.-Odparłam tylko,a potem dodałam.-Nie udawaj,że się przejąłeś.
-Nie,leciałem tu na złamanie karku w środku nocy dla sportu.-Bąknął wytrącony z równowagi i poszedł do kuchni nastawiając wodę na dwie kawy.Spojrzałam na swoje mokre ubrania.Chyba powinnaś się przebrać.

-Czemu zemdlałam?-Zapytałam mocząc ostrożnie usta w parzącej kawie.Czarnowłosy wzruszył ramionami.
-Miałaś problemy z alkoholem.-Powiedział.-A dzisiejsza noc -miałaś zamienia w czas teraźniejszy.
-Och przestań.To było tylko raz.-Machnęłam ręką.-Miałam święte prawo się upić.
-Kłamczucha.-Pokręcił głową upijając kilka łyków kawy.-Obydwoje wiemy jak alkohol uzależnia ludzi.To przez niego rozpadły się nasze rodziny.A ty widząc to wszystko,wiedząc o tym co wiesz,wciąż po niego sięgasz.Przyznaj się.Naprawdę jesteś masochistką.
Wzruszyłam ramionami (a nie mówiłam,że to było fajne?) i okręciłam się na krześle barowym.
-Może jestem,cholera kogo to obchodzi?
-No nie wiem,może na przykład cholera twoją siostrę?-Warknął wyprowadzony z równowagi,odsuwając od siebie pusty kubek po kawie.-Nie pomyślałaś co zrobiłaby gdyby jednak wróciła do domu,gdyby zobaczyła cie na wpół żywą,leżącą na balkonie,bladą jak trup?.Nie zastanawiałoby cię co by się stało gdybym przyjechał za późno?-Pokręcił głową z niedowierzaniem.-Nie oddychałaś przez jakieś piętnaście sekund,rozumiesz? Nie czułem twojego pulsu...czy ty to kurwa rozumiesz?
-Jasne,że tak Cas.Jasne,że to rozumiem.-Pokiwałam powoli głową,chociaż to co powiedział brzmiało w cholerę groźnie.Mogłam umrzeć.Dopiero teraz dotarło do mnie,że otarłam się o śmierć.I to nie pierwszy raz,z resztą-Ale rozumiem też to,co robię z ludźmi.Tak bardzo nienawidzę Zayn'a,tak bardzo nim gardzę,ale tak naprawdę jestem nawet gorsza od niego.-Uchyliłam wargi,jakby zszokowana własnymi słowami.Przez głowę zaczęły mi się przewijać obrazy milionów złych rzeczy jakie robiłam,jak krzywdziłam wszystkich i jak krzywdziłam siebie.Jak ćpałam,jak paliłam trawkę i rzygałam po alkoholu.Jak kilka razy omal przez niego nie umarłam .I jak biłam i groziłam Gabrielli,jak pogrywałam z nauczycielami,miałam w dupie szkołę,jak okłamywałam babcię Helen bo byłam zbyt wielkim tchórzem.I jak zdradzałam moją rodzoną siostrę z jej własnym chłopakiem.I jak bardzo mi się to podobało.
I tak bardzo wszystko do mnie dotarło.
I poczułam,że Cass nie powinien przyjeżdżać.
Bo może tak byłoby lepiej.
Gdybym po prostu to skończyła.
Gdybym po prostu się zabiła.

Moje nogi wydawały się okropnie ciężkie,kiedy unosiłam je z każdym krokiem,ale mimo to szłam,szłam uparcie przed siebie ściskając w pięści łodygę niebieskiej róży,takiej jaką zawsze ode mnie dostawała.Przymknęłam powieki pod wpływem chwilowego bólu jaki zadał mi jej kolec zagłębiając się w mój palec tworząc małą rankę.
-Siemka-Mruknęłam jakby od niechcenia kładąc kwiatka na grób matki.Usiadłam na ławce nie odrywając wzroku od nagrobka.Zerknęłam na krew,która sączyła się z mojego palca,a potem uniosłam go do ust i ubrudziłam krwią dolną wargę,którą zaraz oblizałam.-Chyba należą ci się ode mnie przeprosiny,w końcu dawno tu nie zaglądałam.-Przerwa na oddech.-Wiesz,bardziej lubię gadać z twoim grobem niż z tobą. Jestem mniej irytujący i nie mówi.-Ta informacja zapewne odmieniła los ludzkości.Parsknęłam śmiechem,który w sekundę zamienił się w żałosny szloch.Od kiedy stałam się taką pizdą do diabła? A co jeśli przechodzę jakąś depresję albo coś w tym stylu?O nie! Nie,nie,nie tylko nie depresja,mam dość depresji.Każdy ją ma.Nie chce,nie chce jej.
Chce tylko przestać mieć spieprzone życie.Chce tylko małego,przeciętnego szczęścia.
Co jeśli wymagam za wiele?
Tak,napewno wymagam za wiele.
A szkoda.
 -Jestem kompletnie do dupy wiesz? Nie mam pieprzonego pojęcia co zrobić.Zostawiła mnie,dasz wiarę? Poszła w diabły i..ja nie wiem.-Złapałam się za głowę.-Co ja teraz zrobię? Myślałam,myślałam że to wszystko jakoś inaczej się potoczy.-Pochyliłam się do przodu podpierając łokcie na kolanach.Byłam zrezygnowana.Jak alkoholik,który się upije i ma gdzieś co się teraz stanie.-powiedz mi coś mam zrobić,powiedz mi jak mam żyć.Bo ja już nie daję rady.
Byłam właśnie jak taki alkoholik.
Byłam tym alkoholikiem.
Niebo zapłakało wraz ze mną,kiedy porządnie krzyknęłam chcąc w ten sposób wyładować swoją złość i ból.I choć wiedziałam,że cmentarz nie jest odpowiednim miejscem na krzyki,nie mogłam tego powstrzymać.
 Nie mogłam powstrzymać goryczy,która zalewała moje serce.
Topię się w niej.
Topię się w goryczy,topie się w bólu.
Proszę złap mnie,złap mnie,bo nie chcę żyć.
Powstrzymaj mnie przed nicością.
Powstrzymaj nicość przede mną.
-Nie wszystko idzie po naszej myśli,ale ty chyba doskonale o tym wiesz.-Podskoczyłam jak piłka,przerażona do granic możliwości i wtrącona z mojej chwili zatracenia.Zamrugałam oczami nie mogąc dać wiary w to co właśnie widzę.
W to kogo właśnie widzę.
Byłam pewna,że mam schizę, i to nie byle jaką,ale taką masakrycznie porządną schizę.
Kompletnie nienormalną
Bo właśnie obok mnie ,na cmentarnej ławce siedziała czarnooka kobieta i uśmiechała się do mnie ciepło rozbawiona moją reakcją.
I wszystko byłoby okey gdyby nie to.że kobieta,która właśnie obok mnie siedziała była żywa.
Ale nic nie było okej.I nic teraz nie było dla mnie zrozumiałe.
Bo ta kobieta nie powinna tu być i do mnie mówić.
Nie powinna siedzieć i się uśmiechać,nie powinna cholera ODDYCHAĆ.
Złapałam potrzebny oddech i odzyskałam zdolność mówienia dopiero po kilku minutach.
Ale dlaczego ktoś miałby się dziwić moją reakcją?
W końcu nie codziennie spotykasz swojego zmarłego rodzica.
No nie?
-Witaj Nathalie.
Przełknęłam żółć w gardle.
-Witaj mamo.
 ***
Zmarli wracają do żywych.Uwierzcie w duchy skarby.
Istnieją naprawdę.
Nobody.






wtorek, 14 czerwca 2016

Maybe I love You? Rozdział 33.

-Nie wierzę.Po prostu kurewsko nie wierzę.-Zerknęłam na Casiana,który chodził w tę i z powrotem co chwilę unosząc do ust dłoń z papierosem.Chyba jeszcze nie widziałam by był tak wkurzony,zwykle wydawał się być spokojny i opanowany.Złość i przesadne okazywania emocji nie brzmiały jak on.Gruba żyła na jego szyi zdawała się być coraz bardziej wyraźna kiedy warczał pod nosem różnorodne przekleństwa.Nie próbowałam go uspokoić,podkuliłam tylko kolana pod klatkę i zaciągnęłam się mocno swoją fajką patrząc przed siebie.-Jak śmiał? Matka specjalnie dla niego przyprowadziła się tutaj,żeby jakoś się dogadać,a on zwiał.Znów zwiał.Pieprzony tchórz.-Wyrzucił papierosa przed siebie i mocno pociągnął za swoje krucze włosy.Jakby chciał się ich wszystkich pozbyć jednym ruchem.Zdziwiłam się lekko jego reakcją,nie sądziłam że zależało mu na zjednoczeniu rodziny.Kiedy powiedziałam o Bradford dostał jakiegoś szału.Czy to znaczy,że gdyby  Zayn  uciekł do Francji,albo Belgii zareagowałby obojętnością?
-Cass,nie bardzo czaję,Bradford jest niedaleko stąd.Zayn w końcu się tu pojawi.
-Niczego nie rozumiesz Green.-Podszedł do mnie i uniósł z ławki tak  gwałtownym ruchem, że  prawie zadławiłam się dymem zaskoczona tym co zrobił.Przybliżył swoją twarz a kciukiem przejechał po mojej pooranej zębami wardze,patrząc w to miejsce.Drgnęłam nerwowo.Po co w ogóle się odzywałam? To był brat Malika,jego rodzina,jego krew.Igranie z którymkolwiek z nich,było jak igranie z ogniem,a ja nie chciałam, cholera spłonąć.-Jeżeli on tam pojechał,to znaczy że szybko nie wróci.A matka znowu dostanie jakiegoś pieprzonego załamania nerwowego.-Każde słowo syczał mi prosto w twarz tak jadowicie jak sam wąż.Wciągnęłam zapach papierosów i cytrusów-jego zapach- kiedy stykaliśmy się nosami.-To wszystko twoja wina Green.
Przez chwilę patrzyłam na niego w osłupieniu a potem przeniosłam wzrok na jego usta,które teraz tak mocno przygryzał.
Miałam ochotę parsknął mu śmiechem prosto w tę jego piękną twarz,ale zamiast tego wysyczałam wściekle.
-Jasne,masz rację,wszystko jest moją winą.Podobnie jak to,że dzieci w Afryce głodują a wasza cała rodzinka jest pieprzoną patologią.Więcej.Grzechów.Nie.Pamiętam.
Usta drgnęły mu w uśmiechu,kiedy znowu spojrzał mi w oczy.
-Wiesz? W sumie to wcale się mu nie dziwie czemu wybrał akurat ciebie.Jesteś ostra jak żyletka.Miał z tobą na pewno wiele zabawy w łóżku.
Miał talent do przeskakiwania z jednego tematu na drugi w bardzo krótkim czasie.Urodzony manipulator.Tak samo jak Zayn.
-Pierdol się.
-Och,taki mam zamiar.-Stwierdził sarkastycznie,robiąc dziwny ruch głową a grzywka opadła mu na czarne oczy.-ktoś w końcu musi zastąpić mojego braciszka w łóżku.
Spięłam się kiedy jego usta zaczęły muskać płatek mojego ucha.Zastanawiałam się czy czuje jak drżą mi ręce,jak moje włoski na karku stają dęba,jak mój oddech przyspiesza.Czy słyszy moje szybko bijące serce,które chciało wyrwać się z mej piersi.
Ja słyszałam.
-Jak myślisz słodka N,kto jest w tym lepszy? Zayn czy ja?-Zaśmiał się gardłowo.-Będziesz miała okazję sprawdzić.
Wzdrygam się przypominając sobie seks z jego bratem w zimnej łazience.Zachowałam się jak nic nie warta zdzira,chyba nigdy nie pozbędę się uczucia tego jak bardzo brudna się stałam przez to co zrobiłam.Ale to było dobre.Wyrzuty sumienia,karma która mnie dopadła za wszystkie kłamstwa jakimi karmiłam ludzi i za to jak ich oszukiwałam.Zasługiwałam na to co się działo.Lil nie.
-Możesz się pieprzyć.Ty i twój braciszek.To wasz taniec,ja nie znam do niego układu.-Mój uśmiech był nieszczery,kiedy ponownie skierowałam swoje spojrzenie na jego usta.-Właśnie wypadam z gry.
-Czy ty niczego nie rozumiesz,głupia dziewczynko?-Odsuną się ode mnie gwałtownie.-Całe moje życie opiekowałem się siostrami i matką i nienawidziłem mojego brata.-Jego długie,smukłe palce co chwile zagłębiały się w mahoniowych włosach lekko pociągając za ich końce.-Chyba tylko wiara w to,że nie jest tak zły jak się wszystkim się wydaje,pozwoliła mi go nie zabić..Mam na myśli-każdy człowiek gdzieś choćby w środku jest dobry.Przynajmniej tak mi się wydawało.Chciałem tylko żeby przestał myśleć jedynie o sobie.Sądzę,że matka oddałaby za to duszę.I może to hipokryzja,ale chciałem być taki jak on,Wiesz,móc się nie przejmować pijanym ojcem,który włazi do domu jak burza,mając w czarnej dupie, że jest środek nocy,że ma dzieci,które przestraszone płaczą bojąc się,że znów ich zbije.
Parska sztucznym śmiechem.I brzmi jakby chciał płakać,zamiast tego,ale się przed tym powstrzymywał.Obserwowałam jego twarz,chcąc zajrzeć mu głęboko w oczy,aby dojrzeć w nich coś,czego nigdy nie zobaczyłam w tych jego brata.Człowieczeństwo.Jednak on uparcie wpatrywał się w jeden martwy punkt,jak w amoku wypowiadając historię swojego życia,której chyba nikt nigdy nie usłyszał.
-Czasami chciałem pójść w cholerę,tak jak on zawsze to robił.Podziwiałem jego kamienną twarz,jego brak empatii.Uwielbiałem go.Był moim starszym,fajniejszym bratem,którego wszyscy tak bardzo kochali i których on tak od siebie odpychał.Ale potem zobaczyłem w oczach moich zapłakanych,pobitych  sióstr coś co pozwoliło mi rozwiązać zagadkę życia.I wreszcie to zrozumiałem.-Spojrzał na mnie,na moją twarz na moje usta a na końcu prosto w moje oczy a ja poczułam jak tracę rozum przez to głębokie zaszklone spojrzenie.Nie sądziłam,że można mieć tak piękne oczy.
Płacząc.
-Nie chcę być taki jak on.-Otworzył usta a pojedyncza łza popłynęła po jego policzku.-Nie chcę być potworem.
Zgryzłam wargę do krwi,kręcąc lekko głową jakbym nie mogła uwierzyć w to co widzę.A potem on tak po prostu wyciągnął papierosa z paczki i podsunął ją pod mój nos,a ja bez wahania się poczęstowałam.Po chwili oboje wypuszczaliśmy dym z ust.
I nikt nic nie mówił.
****
-Nawet nie wiesz jak ci do cholery za zazdroszczę-Patrzę w czarne oczy różowego królika w trampkach ,który siedzi na jednej z półek sklepu dziecięcego i uśmiecha się do mnie wesoło w jednej łapce trzymając marchewkę.
-Niby czego?
-Jak to kurde czego?-Clar bierze w ręce body w małe słonie i przyciąga je do swojego ciała,jakby chciała zmierzyć czy będą na nią dobre,a potem wyciąga małe ubranko przed siebie i składa je później układając na swoim ramieniu.-Masz przy swoim boku dwóch czarnowłosych bogów seksu,którzy bardzo chętnie by się tobą zajęli i nawet nie potrafisz tego dobrze wykorzystać.Ja za niedługo będę po łokcie upaprana w dziecięcym gównie-to co los mi zgotował.
Mam ochotę powiedzieć jej,że sama sobie to zgotowała ale w ostatniej chwili się wycofuję nie chcąc rozpoczynać niepotrzebnej kłótni.
-Ty chyba czegoś nie rozumiesz idiotko.-Marszczę brwi zirytowana jej tokiem myślenia-Co z tego,że ci pseudo Bogowie mają fiuty,którymi umieją się posługiwać,skoro są diabłami w czystej postaci,którzy nie używają swoich mózgów do niczego innego jak knucia podłych intryg,które rujnują życie każdej osobie znajdującej się w przeciągu kilkunastu metrów w ich otoczeniu?
Wydała z siebie coś na kształt fuknięcia a ja jedynie wywróciłam oczami biorąc opakowanie ze smoczkiem w ręce.
-Przesadzasz.Może i Zayn nie jest najlepszym kandydatem,ale Casian wydaje się całkiem w porządku.
-Nigdy z nim nie rozmawiałaś.-Stwierdziłam marszcząc brwi w irytacji.
-No i co z tego? Z oczu mu dobrze patrzy.
Miałam ochotę ją wyśmiać.W oczach miał złośliwe iskierki,niczym mały diabełek,którego zabawą jest niszczenie świata.
Ale pomyślałam o łzie na jego gładkim policzku i przypomniałam sobie jak opowiadał o swoim życiu,o tym jak jego ojciec-tak jak mój pił i bił- i w  duchu przyznałam jej rację.Lecz jedynie w duchu.
Tylko dlatego,że po raz pierwszy,patrząc na niego nie widziałam egoisty,pięknego diabła,czy odbicia Zayna.Widziałam człowieka,tak realnego i kruchego,że to było aż nazbyt przerażające.Sądzę,że to była jedyna z najstraszniejszych chwil w moim życiu.Nie chciałam widzieć go takiego słabego i zrozpaczonego.To był żałosny pozbawiający umiejętności nienawidzenia go obraz.Wolałam jego pewny siebie uśmieszek,jego wyzwiska,jego nonszalancje.Wolałam go nienawidzić,niż mu współczuć.Wiedziałam,że zniosę wszystko,tylko nie łzy w jego oczach.Takich jak ma Zayn.
-Nie patrz w jego oczy,bo ostrzegam że możesz się zakochać słonko.Zacznij lepiej patrzeć w oczy swojego przyszłego męża bo on w porównaniu do tych dwóch młotków ma naprawdę dobre serce.Gdybyś zaciążyła z którymkolwiek z nich uciekliby na drugi koniec stanu.Albo nawet świata.
Szłyśmy dalej szukając potencjalnych produktów,które mogą się przydać po narodzinach dziecka.Wciąż nie znałam płci-to miała być wielka niespodziewana niespodzianka.Z resztą tak jak ta cała ciąże,więc to miało sens.
-Nie mówimy teraz o mnie tylko o tobie.Gdybyś się zakochała może wpłynęłoby to lepiej na twoją ciemną stronę i wreszcie ukazałaby się ta jasna,którą tak skrupulatnie chowasz.
-To,że jestem tutaj z tobą,kupuję ciuchy dla twojego dzieciaka i słucham paplaniny wychodzącej z twoich ust,czyni mnie wystarczająco świętą.
Znów fuknęła jak wściekła kotka i czmychnęła do następnego działu z zabawkami.Jak posłuszny piesek ruszyłam za swą panią.
-Ale dlaczego nie chcesz nawet spróbować się do niego  zbliżyć? Zayn i ty to przeszłość,doskonale o tym wiesz.-Ścisnęła piłeczkę w ręce a ta wydała z siebie głośny pisk,na dźwięk którego niekontrolowanie podskoczyłam.
-Więc mam cię zabrać za drugiego Malika? Posłuchaj siebie Clar.Ich krew jest skażona kurewskim idiotyzmem.Nie chcę mieć już z nimi nic wspólnego.
Wywróciła jasnymi oczami w irytacji,wkładając do koszyka zabawkę.
-Poza tym.Jeżeli nawet chodziłabym z C ;myślisz,że mógłby sprawić,bym była lepsza osobą? Prędzej stałabym się jeszcze gorsza.To by załatwiło mój charakter na amen.
-Przy sobie bylibyście lepszymi ludźmi.
-Taa,jak w jakiejś chrzanionej operze mydlanej.Zrozum,że życie nie zawsze jest jak film,w którym się w sobie zakochują a potem wszystko kończy się happy endem.
-Mogłoby zakończyć się happy endem,gdybyś tylko chciała!
-Te smutne i tragiczne zakończenia są o wiele ciekawsze niż te mdłe.-Stwierdziłam hardo,a bliżej niezidentyfikowany dźwięk wydobył się z jej gardła.
-Ty jesteś smutna i tragiczna.-Odpowiedziała z przekonaniem,a dźwięk dzwonka jej telefonu rozniósł się po całym sklepie.
-Może.Ale przynajmniej nie mdła.

Dzwonił Harry z informacją,że mają dzisiaj rodzinną kolację i mamy przebierać szybciej nogami bo on nie będzie na nią czekał a potem wstydził się,za to że się spóźnili. 
Oboje najwyraźniej się zmienili.Harry stał się odpowiedzialniejszy i bardziej księżniczkowaty a Clar nierozważna i beznadziejnie naiwna-nie wiem kto wyszedł na tym najlepiej.
Wiem za to kto najgorzej-ja.Nie życzyłabym nikomu by był w mojej skórze,kiedy biegałyśmy po galerii jak wariatki a potem namęczyłyśmy się żeby złapać taksówkę,obładowane ciężkimi siatkami z pampersami i innym niezbędnym do życia dziecka balastem,tak jak gadająca stonoga za pół stówy.Jak na złość wszystkie były zajęte.
Do domu przyszłam o 15;30.Wiem to,bo sprawdzałam,kiedy otworzyłam drzwi frontowe domu.Byłam padnięta i jedynie o czym marzyłam to gorąca kąpiel.
Jednak-co było oczywiście oczywiste-moje plany musiały być zrujnowane.O mało co nie oberwałam szybującą w moja stronę granatową koszulą Zayn'a..Zmarszczyłam brwi,przyglądając się ze zdziwieniem jak moja siostra wpycha  ubrania do torby podróżnej.Co do cholery znowu się stało pod moją nieobecność?
-Czy nie mogę wyjść na chwilę z domu i powitać go ze spokojem,bez twoich szopek przypominających drugą wojnę światową,siostro?-Mój ton był oschły,kiedy z wyraźną dezaprobatą przyglądałam się temu co robi.
Opcje dlaczego robiła to co robiła były dwie.
Albo zwariowała.
Albo się ogarnęła  i pakuje tego gnoja,który nie powinien w ogóle pojawić się w jej życiu.Gdyby się w nim nie zakochała,gdyby poznała jakiegoś dobrego chłopaka...może byłaby szczęśliwa?
Moje wątpliwości zostały rozwiane,kiedy zobaczyłam różową bluzkę na wierzchu torby,która z pewnością nie należała do Zayn'a.Ona nie pakowała jego.
Pakowała cholera siebie.
Co oznaczała,że opcja numer dwa odpada.
Odwróciła się w moją stronę i po raz pierwszy od kilku cichych dni przeplatanych jej płaczem,albo krzykiem do samej siebie-popatrzyła mi w oczy.Poczułam gulę w gardle,której nawet nie próbowałam przełknąć-wiedziałam,że nie będę w stanie tego zrobić. Tak samo jak zapomnieć tego co wdziałam w jej oczach,przekrwionych.wysuszonych od łez i napuchniętych.Pełnych bólu i nienawiści do samej siebie.To było coś tak przerażającego,coś tak smutnego,że aż odebrało mi mowę.Odebrało mi zdolność do jakiegokolwiek ruchu.Chyba nawet nie mrugałam.Otworzyłam lekko usta,jakbym miała zamiar wypowiedzieć przez nie te słowa, które sprawiłyby,że znienawidziłaby mnie na zawsze.Ale nie mogłam.Nie mogłam powiedzieć nic,przez jej wzrok na sobie.
-Nathalie.-Schrypnięty głos przebił powietrze,a ja wydałam z siebie coś na kształt szlochu,który tak bardzo chciał wydostać się z mojego gardła.Chciałam płakać nad nieznajomą stojącą przede mną.
To już nie była moja siostra.To nawet nie był jej cień.Coś w niej umarło,wiedziałam że już nigdy nie będzie taka jak kiedyś.On odebrał cząstkę jej duszy.
A ja mu w tym pomogłam.
-Co si..-Odchrząknęłam coś co było w moim gardle i nie pozwalało mi mówić,po czym uniosłam głowę,patrząc na nią.-Kim ty do cholery jesteś?
Pokręciła głową i usiadła na podłodze podkulając kolana pod klatkę piersiową.Objęła się ramionami,zaczynając nucić jakąś melodię jak w amoku kołysząc się na boki.Nie mogłam się już powstrzymać.Wybuchłam,płakałam jak dziecko,podlatując do jej ciała i biorąc ją w objęcia.Kołysałyśmy się obje.Ja-płacząc nad nią i nad tym do czego doprowadziłam.
Ona-patrząc pustym wzrokiem na ścianę naprzeciwko nas.Wydawała się tak martwa.
-Nie umieraj.-Wyszeptałam ledwo słyszalnie w jej włosy.
Nie sądziłam,że tak właśnie będzie wyglądał koniec.-Nie mogę stracić i ciebie.
Nie odezwała się,więc ponowiłam tulenie jej do siebie,chociaż ona nawet nie reagowała na moje dłonie.Nie wiem ile siedziałyśmy,ale z pewnością długo,bo gdy odsunęła mnie od siebie poczułam jak całe ciało boli mnie z odrętwienia.Spojrzała na mnie,taka blada i bezradna.Taka smutna i żałosna.Niegdyś silna,teraz słaba niczym dziecko.Niezdolna do zregenerowania się w najbliższym czasie,oznajmiła spokojnie.
-Wyjeżdżam.
A potem zabrała walizki i wyszła z domu,tak po prostu bez pożegnania,zostawiając mnie na podłodze z kamienną miną
I to było właśnie  tragiczne i smutne zakończenie.I to na pewno nie było mdłym happy endem.
Pomału słowa Liam'a zaczynały do mnie docierać.
Moje życie to jedna,niekończąca się katastrofa.