niedziela, 4 grudnia 2016

Maybe I love You? Rozdział 38

Jedziemy w ciszy przerywanej krótkim śmiechem i mamrotaniem Cass'a od czas do czasu.Samochód jest całkowicie przesiąknięty zapachem jego właściciela.Zaciągam się nim cicho co chwilę.To tak dobre.Czuję miętę,cynamon i dym papierosowy.Kurczę palce u stóp spoglądając nerwowo za okno.Jedziemy bardzo szybko,od czasu do czasu lecę na drzwi,kiedy Zayn skręca za gwałtownie,ale się nie odzywam.On za to nie może powstrzymać cynicznego uśmieszku-czuję jak śmieje się ze mnie w myślach co doprowadza mnie do lekkiej złości.Skończony kutas.Staram się nie zerkać na niego,chociaż to trudne.Czuję jakbym nie widziała go cały rok.I...cholera wydaje mi się,że tak jakby możliwe jest to,że odrobinę,ale tylko odrobinę (taką najmniejszą odrobinę jaka jest tylko możliwa w całym świecie.)...tęskniłam za nim.
Słyszymy głośniejszy niż dotychczas śmiech Casian'a,a potem coś co jest podobne do uderzenia.
-To na pewno była marihuana?
Jego zachrypnięty głos tak bardzo mnie rozprasza,że przez chwilę nie rozumiem co powiedział.Dawno go nie słyszałam.Chyba za nim tęskniłam.
Za głosem w sensie,za Zaynem nie.
-Tak mi się wydaje.-Mówię po chwili zastanowienia.-Pachniało jak trawka.
-Po co wzięłaś go ze sobą?
-Sam chciał.-Wzruszam ramieniem,patrząc odruchowo w jego stronę.Jest blady,naćpany i piękny.Czoło lśni mu od potu i odruchowo nachylam się i przejeżdżam lodowatą  dłonią po jego mokrej twarzy.Uśmiecha się sennie przymykając powieki.Wracam wzrokiem do starszego brata,opierają się o oparcie fotela..-Co z tobą Zayn? Nie spodziewałam się,że jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię na oczy,a to,że pomagasz mojej przyjaciółce jest jak sen.Czyżbyś stał się dobrym charakterem?-Ironizuję,opierając się o zagłowię siedzenia.W samochodzie jest ciepło,uchylam okno by jakoś ochłodzić Casian'a.Chyba ma gorączkę.
-Zdarza się najlepszym-Odpowiada uśmiechając się krzywo.
-Skąd wiedziałeś,że rodzi? Jesteś ostatnią osobą na ziemi,którą mogłoby to obchodzić.
Zatrzymuje się na szpitalnym parkingu po minucie,a ja nie czekam na odpowiedź.Od razu wychodzę z auta nie oglądając się za siebie.Mknę prosto do szpitala-prosto do recepcji gdzie irytująca ropucha (czyt.recepcjonistka) za Chiny nie chce mnie oświecić gdzie jest sala Kiry.
-Nie jesteś nikim z rodziny.
-Jestem siostrą.-Warczę wściekła,waląc pięściami w blat,na co patrzy na mnie beznamiętnie,jakby spotykała się z takim zachowaniem na co dzień.
-Dowód?
Mrugam szybko powiekami.
-Że co?
-Dowód osobisty.-Tłumaczy od niechcenia,a potem unosi dłoń po filiżankę z kawą i zaczyna ją bezczelnie siorbać.Uchylam usta zszokowana jej arogancją.Kiedy mam już sięgnąć dłonią i wylać kawę na jej tlenioną trwałą,która swoją drogą koszmarnie współgrała z jej sztucznie ciemną skórą,czyjaś duża dłoń łapie mnie za ramię.
-Nathalie.
-Harry?-Uwalniam rękę z jego uścisku i łapię go za barki.Wydaje się roztrzęsiony i zbyt pobudzony.Koszulę ma wymiętą a włosy poburzone od ciągłego przesiewania je przez palce.-Gdzie ona jest?
Patrzę jak spuszcza głowę w dół,a jego kręcone ciemne włosy zakrywają szmaragdowe oczy i czuję nagłą panikę.
-Harry.-Zaciskam palce na jego koszuli mnąc ją jeszcze bardziej.Coś się stało Kirze,coś na pewno stało się Kirze.Albo dzieciakowi.O Matko,Matko,Matko.To moja wina.To moja cholerna wina.
To zawsze jest moja wina.
-Kurwa,Harry...
-To dziewczynka.-Przerywa mi gwałtownie,a potem przyciąga do siebie i kładzie brodę na czubku mojej głowy,lekko się pochylając.Przymykam powieki,wtulając się w jego tors z ulgą.-Kurwa,Nathalie...to było takie niespodziewane dla mnie,termin miał być za dwa tygodnie,zawaliłem,kompletnie zawaliłem.
-Nie Hazz to ja zawaliłam.-Moje usta lekko muskają jego koszulę,kiedy mówię.-Powinnam być przy niej,opiekować się nią,zamiast pieprzyć sobie życie jeszcze bardziej.Jestem jak zwykle kurewską egoistką.
-Obydwoje zawaliliśmy-Mówi w końcu,gładząc moje plecy.-Gdyby nie ten chłopak...
-Chłopak?-Odsuwam się od niego delikatnie,a on patrzy na mnie lekko zdezorientowany,po raz setny przeczesując włosy długimi palcami.To był jego nawyk-robił tak zawsze gdy był zdenerwowany,lub zły.Dzisiaj chyba pobił rekord jeżeli o to chodziło.
-Tak.Brunet,mulat,zadzwonił do mnie z telefonu Kiry.Chyba ją zna.
Czuję ucisk w klatce piersiowej na jego słowa.
-Właściwie to zapomniałem mu podziękować w tym całym zamieszaniu.Muszę jak najszybciej to zrobić,może jeszcze tu jest.-Rusza w kierunku wyjścia,ale ja zatrzymuje go,łapiąc za nadgarstek.
-Jeszcze będziesz miał okazję to zrobić.-Uśmiecham się przez zęby.-Teraz zaprowadź mnie do nich,zanim zwariuję.Muszę zobaczyć tę przyszłą łamaczkę serc.


 
 Nie znosiłam szpitali.Zawsze kojarzyły mi się z chorobami ,zarazkami i pachniały...śmiercią.Ale teraz zdawałam się tego nie zauważać.Kiedy znaleźliśmy się na odpowiednim oddziale,czułam jak moje nogi robią się miękkie-odmawiały mi posłuszeństwa.Tętno przyspieszyło,żołądek się ścisnął.Całe moje ciało na to reagowało,a ja nie mogłam dać wiary.To była naprawdę w cholerę ważna chwila w moim życiu.A miałam takich niewiele.
Rzadko zdarzało mi się coś co można by nazwać po prostu szczęściem.Myślę,że każdy z nas ma własną definicję tego słowa,ale dla  mnie to była wódka i papierosy-kiedy byłam pijana,byłam szczęśliwa bo nie myślałam o problemach.One mnie nie dotyczyły.Dopiero kiedy robiłam się trzeźwa,uświadamiałam sobie jak bardzo nieszczęśliwa i samotna jestem.I wtedy nie znałam szczęścia.Więc szukałam go w alkoholu.To było koło.Niekończące się pasmo przegranych poziomów życiowych,jakie osiągnęłam przez pół mojej egzystencji.Z perspektywy czasu to wydaje mi się to naprawdę żałosne.
Ale teraz to był inny rodzaj szczęścia,taki czysty i...dobry,Tak,to chyba odpowiednie określenie.
Czułam się dobrze,kiedy wchodziłam do sali,w której leżała Clar i dwie inne dziewczyny.Zaskoczył mnie ich młody wiek.I ich uśmiechnięte buzie kiedy tuliły do siebie noworodki.Były same,nigdzie nie widziałam kogoś z rodziny.Ojców też nie widziałam.Wątpiłam czy poszli skoczyć po owoce dla swoich dziewczyn i wrócą za kilkanaście minut.Ich po prostu nie było.Bo to ich nie obchodziło.Nie chcieli dziecka w tym wieku.Pewnie teraz leczyli kaca,jak każdy normalny nastolatek oblewający rozpoczęcie wakacji.Też bym pewnie to robiła,gdyby nie zaistniałe okoliczności..Marszczę brwi.Oczami wyobraźni widzę siebie z dzieckiem na rękach,ale natychmiast potrząsnęłam głową,jakbym chciała wyrzucić tę absurdalną myśl.Byłam beznadziejnym człowiekiem.
Byłabym beznadziejną matką.
Harry skinął na mnie głową i uśmiechnął się pokazując dołeczki w policzkach.Niepewnie poszłam za nim,na chwiejnych nogach i przełknęłam głośno ślinę mając przed sobą widok,którego chyba w życiu nie zapomnę.
Rola matki musiała być naprawdę do dupy (przekonała się już o tym moja rodzicielka) starasz się wychować swoje dziecko jak najlepiej,a potem ono i tak wyrasta na zbuntowane gówno,które skończy z fajką i alkoholem w ręku (O tym tez przekonała się moja rodzicielka.I siostra w sumie też.) Wstawanie w nocy,wysłuchiwania płaczu,ząbkowanie,siniaki,gorączki,biegunki,wymioty,potem od nowa musisz się uczyć,aby nauczyć jego i w dodatku  pracować po nocach za marne grosze,żebyście mieli co jeść.I to wszystko po to,żeby potem patrzeć na to jak stacza się na samo dno, nie będąc ci wdzięcznym za absolutnie nic co dla niego zrobiłeś,bo jest przekonany że wszystko mu się należało.Nie miałam pretensji do takich ludzi-to byłaby czysta hipokryzja z mojej strony bo sama byłam niewdzięczna jak jasna cholera.
Ale nie mogła być też tak bardzo zła.I Clar chyba też tak myślała.Odkryłam to po jej zmęczonym,ale szczęśliwym uśmiechu i rękach,które tuliły do piersi tą nienaturalnie małą istotę.I do tego Harry,który po chwili zawisł nad nimi obiema i pogłaskał swoją miłość po policzku.Nie byłam pewna,czy powinnam im przeszkadzać w tej chwili,ale Clar spojrzała na mnie i kiwnęła głową,więc chyba nie miałam innego wyjścia jak tylko podejść i sie uśmiechać.Bo za cholerę nie wiedziałam co powiedzieć.Oczywiście wiedziałam,że kiedyś to nadejdzie.Clar urodzi ,a ja stanę się kompletnie niewzorową ciotką.Ale nigdy nie starałam się nawet wyobrazić tego jak się wtedy zachowam.Kiedy po raz pierwszy zobaczę nowe życie.Myślałam,że to będzie samoistne,że będę się czuła pewniej.A ja czułam tylko jakbym miała gorączkę,albo się naćpała.A przecież nic nie brałam.To przez to cholerstwo Cass'a którego się nawdychałam.Tak to na pewno to.Bo niemożliwe żebym na trzeźwo  czuła takie huśtawki nastroju.Miałam ochotę płakać i się śmiać.Czy to oznaczało bycie szczęśliwym? Tak wtedy czuł się człowiek? Jak jakiś pieprzony snob?
-Nie jesteś pijana.-Mówi jakby odkrywczo,na co parskam śmiechem.
-Czasem mi się zdarza.
Zerkam na małą i niekontrolowanie się uśmiecham.Była naprawdę malutka,jej blada skóra sprawiała,że przypominała porcelanową laleczkę.Dokładnie tak jak jej mama.Clar pogłaskała ją po kruczych włoskach z dumą jakby chciała powiedzieć ,,To moja kopia.Będzie tak piękna jak ja"
-Ale nos ma po mnie.-Mówi Harry,pochylając się nad dzieckiem i całując je w czółko.To piękna scena.Chyba nigdy nie byłam świadkiem piękniejszej.
Mała porusza się i uderza lekko Clar w brodę małą łapką na co wszyscy cicho się śmiejemy.Cholera.To naprawdę dobre.
-Jakim cudem Zayn wiedział,że tu jesteś?
Kira wydaje się lekko zmieszana tym pytaniem.Nie umyka mojej uwadze jej drżąca ręka,którą głaszcze dziecko po główce.
-Poprosiłam go aby odwiózł mnie do szpitala.-Odpowiada poprawiając małą na rękach.
-Dlaczego akurat jego?
-A dlaczego nie?
Mrużę oczy węsząc kłamstwo.
-Powiedz prawdę Kira.
-Dobra.-Wypuszcza krótki oddech z płuc,niepewnie zerkając w moją stronę.Harry się nam przygląda.-Spotkałam się z nim.
-Po co?
-Czy teraz to takie ważne?
-Tak,ważne bo naraziłaś życie swoje i naszego dziecka wychodząc sama z domu.Mówiłem byś się pilnowała,dlaczego nigdy mnie do cholery nie słuchasz?
-Może gdybyś chociaż przez chwilę nie chodził na te głupie spotkania,nie czułabym się tak samotna w domu!
-Pracuję.Ktoś musi na ciebie zarabiać.-nie mogąc sie opanować podnosi głos,a Clar czerwienieje ze złości.,moje źrenice się powiększają.Wiem,że właśnie sprowokowałam ich do kłótni,dlatego szybko mówię
-Spokój dzieci.Chyba nie chcecie żeby w pierwszych godzinach swojego życia mała kopia Clar słuchała waszych wrzasków.Ma na to jeszcze kupę czasu.
O dziwo słuchają mnie i pod nosem nawet bąkają przeprosiny.Wzdycham głęboko.Za dużo emocji.Postanawiam na razie dać sobie spokój z pytaniami i przejść na jakiś bezpieczniejszy temat.
-Wybraliście już imię może? -Pytam jakby od niechcenia,przysuwając sobie krzesło,bo nogi zaczęły drżeć mi od zmęczenia.Adrenalina wywołana nadmiarem emocji już spadła,a mnie ogarnęło przeraźliwe zmęczenie.Dopiero teraz uzmysławiam sobie jak senna jestem.Wczoraj praktycznie w ogóle nie spałam.Po prostu nie mogłam,siedziałam przy Casianie i co chwilę podawałam mu wodę,albo przykrywałam kocem sprawdzając jak się czuje.Ewidentnie coś było nie tak z jego organizmem.Teraz odczuwałam tego dotkliwe konsekwencje.Przecieram oczy pięściami i unoszę na nich wzrok,bo nie doczekałam się jeszcze odpowiedzi.
-Właściwie,to tak.-Kira przeciąga głoski,jakby to  co mówi było jakąś wielką tajemnicą.Unoszę brew,na znak żeby kontynuowała.-Razem z Harrym wybraliśmy imię.Wiedziałam jakie będzie już kiedy na nią spojrzałam.
-Aha.-Kiwam pomału głową nie do końca rozumiejąc to przeciąganie sprawy.
-Nathalie...-Mówi cicho,a mała otwiera oczka jak na jakiś sekretny znak.Patrzy na mnie para kawowych tęczówek-dokładnie takich samym jak ma Clar i ja.
I Zayn.
-Poznaj Nathalie.-Kończy zdanie z szerokim uśmiechem,a ja czuję lekki ucisk w żołądku.Wypuszczam głęboki oddech z płuc,patrząc w oczy małej istotce,która uśmiecha się do mnie.I to tak piękny widok,że sama robię to niepewnie.Jest po prostu nieziemska.Patrzę na Clar,czując jak moje oczy szklą się od łez.Ona też płacze.Widzę jak po jej policzkach toczą się łzy,które skapują na główkę małej.
-Nauczyłaś mnie,że nie można być idealną,ale można pozostać dobrą,nawet jeżeli zewsząd otacza cię mrok.I mimo,że ty nie wierzysz w swoją dobroć to ja zawsze będę w ciebie wierzyła.Bo jesteś dobra Nathalie.I wiele dla mnie zrobiłaś.Wiele mi wybaczyłaś.Chciałabym by moja córeczka była taka jak ty,Pomijając drobne szczegóły.
Boże Broń myślę kiedy to mówi,ale mimo tego czuję niewyobrażalne szczęście,które sprawia że uśmiecham się przez łzy.Patrzę na małą Nathalie i jej rączkę,którą do mnie wyciąga.Unoszę się z krzesła niepewnie biorąc ją w swoją,a potem podnoszę ją delikatnie za zgodą Clar.Wydaje się tak maleńka i drobna,że boję się,że mogę skrzywdzić ją jednym ruchem.Przyciągam ją delikatnie do siebie.Patrzy na mnie ufnie i kładzie małą dłoń na moim policzku,na co parskam lekkim śmiechem,po czym szepczę.
-Cześć Nathalie.
A ona się uśmiecha.


****
Ktoś się wzruszył? Bo ja nie.Cholernie to zjebałam,ale nie mam siły wymyślać nic bardziej płaczliwego.
Do następnego.
Nobody :)
Ps.NIENAWIDZĘ LICEUM