piątek, 26 maja 2017

Maybe I love You? Rozdział 39.


-Green.-Słyszę głos przedzierający się przez obrzydliwy koszmar.-Green do cholery,obudź się.Otwórz swoje głupie oczy!
Nabieram haust powietrza do płuc otwierając oczy tak szeroko jak to tylko możliwe.
Jest na tyle widno,że widzę parę czarnych oczu które wpatrują się we mnie intensywnie.
-Zayn?-Szepczę odruchowo ,bo to on był tym który zawsze wyciągał mnie z koszmarów.Czarna,rozczochrana czupryna ląduje na mojej klatce piersiowej.Czuję jak rozpalona twarz dotyka mojej lodowatej,zroszonej potem szyi.
-Nie tym razem Green.-Dyszy,jakby mówienie sprawiało mu ból.Marszczę lekko czoło.
-Cass,co ty tu do diabła robisz? I jakim cudem wszedłeś do mojego domu w środku nocy?-Krzyczę szeptem już całkowicie rozbudzona,chociaż nie mam pojęcia czemu zachowuję się tak cicho.Przecież nikogo oprócz nas nie ma w tym domu.
-Powinnaś zamykać drzwi frontowe.-Mruczy w moją szyję,a jego oddech łaskocze mi skórę.Przesiewam jego włosy przez palce z cichym zrezygnowanym westchnieniem i odchylam mu delikatnie głowę,żeby dotknąć lodowatą dłonią jego czoła.Unoszę lekko brwi w geście zdziwienia.
-Malik złaź ze mnie.
-Czemu?-Wzdrygam się,bo jego usta łaskoczą mnie w szyje,gdy mówi.
-Masz bardzo wysoką gorączkę.Muszę wstać i przynieść ci coś,żeby ją zbić.
-Śpij Green.-Wtula się we mnie jak w pluszaka,a ja niemal tracę oddech.Nie należał do wagi piórkowej.Poprawiam się pod jego ciałem,starając się go zepchnąć.To było w cholerę dziwne;nie wyglądał jak ktoś tak ciężki.
-Malik,złaźże ze mnie.Nie mam zamiaru trzymać trupa na łóżku.Szkoda mi pościeli.-Warczę odrobinę wkurzona,ale kiedy tak żałośnie jęczy w moją szyję,a potem lekko ją cmoka i mówi żebym dała mu spać, robi mi się go po prostu szkoda.Kiedy ja  byłam chora opiekowała się mną Lil.On nie miał najwyraźniej aż tak opiekuńczych sióstr.Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaka była dla mnie dobra.
-Niesamowicie przykre przyjacielu,ale nie dajesz mi wyboru.-Unoszę jego głowę w górę i mocno cmokam w czoło,żeby później obcesowo zrucić go z łóżka (w tym i mnie) wykorzystując tym samym całą energię jaką posiadam.Dmucham w grzywkę ciepłym powietrzem trochę zmęczona,mimo że nie zrobiłam nic takiego.Jakoś unoszę jego wiotkie,nieprzytomne ciało i rzucam z powrotem na łóżko,które wydaje z siebie głośne skrzypnięcie,jakby w proteście.
Schodząc ze schodów czuję jakby opuściły mnie wszystkie siły.Koszmary zwykle męczyły mnie do tego stopnia że przez kilkanaście minut nie mogłam się poruszyć.To zadziwiające,że sen czasem bardziej mnie męczył niż praca fizyczna.Biorę lód i owijam go szmatką,a potem grzebię trochę w apteczce szukając jakiś proszków na obniżenie gorączki.Nalewam jeszcze całą szklankę wody i z całym zaopatrzeniem biegnę na górę,do swojej sypialni.Co dziwne,nie śpi,chociaż wydawało mi się,że zasnął już dawno;mam jednak okropne wrażenie że jest bliski omdlenia.Kiedy włączam światło,widzę jak bladziutki jest,co wygląda dziwnie zważywszy na jego ciemną karnację.
-Masz.Łykaj.-Wydłubuję ze sreberka dwie mocne tabletki i wkładam mu do buzi,a potem wciskam mu do ręki szklankę wody,żeby popił.Kiedy się z powrotem kładzie,przykładam mu chłodny kompres do czoła i idę po jeszcze jedną szmatkę,żeby obmyć mu twarz,bo jest cała zroszona od potu.Kiedy zapada w głęboki sen a jego oddech staje się spokojny siadam na brzegu łóżka i zaczynam obmywać mu skórę twarzy i dłoni.Od czasu do czasu wymieniam kompresy na jego czole, karku i dłoniach,żeby jakoś go ochłodzić.
Nie śpię całą noc.
Dopiero nad ranem trochę podsypiam,ale kiedy czuję ruch jego dłoni na moim policzku,moje oczy otwierają się szeroko.Nadal śpi,po prostu się poruszył,ale ja wiem że nie mam co liczyć na ponowne zaśnięcie,więc wstaje z podłogi,a moje kości bolą od tej samej pozycji przez wiele godzin.Robię mu herbatę;Lil zawsze mi powtarzała,że w gorączce muszę dużo pić bo się odwodnię.A ja zawsze jej słuchałam.Kręcę szybko głową,wchodząc po schodach na górę i lekko pacam go w ramię.
-Malik.-Szepczę,pochylając się nad nim,uważając żeby nie rozlać herbaty.-Cas,obudź się.
Uchyla powieki po kilku sekundach,a jego usta wyginają się w błogim uśmiechu.
-Green.-Wymawia zachrypniętym od snu głosem-Jesteś aniołem?
Uśmiecham się cynicznie i pomagam mu podnieść się do pozycji siedzącej.Opiera się o ścianę,przymykając na moment powieki.Wyciągam dłoń,aby dotknąć jego czoła i policzków.Jest gorący,jednak chłodniejszy niż poprzedniego dnia.
-Trzymaj.-Wciskam mu w dłonie kubek gorącej herbaty.
-Nie możesz być aniołem.On miał by większe cycki.-Stwierdza wąchając ją niepewnie-Co to?
-Trucizna.-Odpowiadam sarkastycznie,siadając w nogach łóżka.-To herbata.Nie żebyś jej kiedyś nie pił.
-Wiem co to jest.-Odpowiada od razu, a lekkie obrzydzenie szpeci jego ładną twarz.-Nie znoszę herbaty.
Tak jak Zayn,przebiega mi od razu przez myśl.
-Wybacz,księżniczko,ale nie posiadam nic lepszego ,więc twoje podniebienie będzie musiało zasmakować tego.
Wywraca oczami,ale nie bez wahania pociąga małego łyka z kubka.
-Nie dość,że herbata to jeszcze bez cukru.-Mamrocze lekko naburmuszony ,przypominając w tej chwili dziecko,któremu nic się nie podoba.
-Cukrujesz?-Mamroczę cicho,lekko zdezorientowana.-przepraszam,w zasadzie powinnam zapytać...
-Nie.-Przerywa mi gwałtownie z lekko kpiącym uśmieszkiem,który wygina jego usta.-Nie,nie nie.
-O co ci chodzi?
-Ty wcale nie chciałaś tego zrobić.-Mówi pomału.-Nie chciałaś zapytać.Bo byłaś pewna odpowiedzi.Mam na myśli ; wydawało ci się,że jesteś pewna odpowiedzi.
-O co ci do diabła znowu chodzi Cass?-Warczę lekko podirytowana.Nie lubiłam kiedy mówił takim dziwnym,wszystkowiedzącym tonem.
I w dodatku ten jego zadowolony z siebie uśmieszek mówiący Nie ukryjesz przede mną żadnej tajemnicy na tym porąbanym świecie.
-Nie sądziłaś,że cukruję...-Mówi przeciągając ostatnie głoski-...bo Zayn nie cukruje.Tak,to jest dokładnie to,co mam na myśli.Ja jestem jego bratem,więc też muszę nie cukrować.Tak działa twój tok myślenia.
-Bzdury.-Mówię głośno.-To była zwykła pomyłka,przypadek.Zapomniałam pocukrować,a ty doszukujesz się w tym jakiegoś głębszego sensu.
-Łżesz jak pies.-Kpi,niechętnie upijając łyk herbaty.-Nie rozumiem czemu tak bardzo się oszukujesz,przecież dobrze wiesz,że to nie prawda.
-Zamknij się.-Przejeżdżam dłonią po włosach,lekko za nie ciągnąc.-Jestem tak głupia,że pomagam takiemu dupkowi ja ty.Powinnam cię stąd wyrzucić na zbity pysk...
-Ale tego nie zrobisz.-Oświadcza pewny siebie.I w tej chwili tak bardzo przypomina mi swojego brata.-A wiesz czemu Nathalie?
Odstawia kubek na szafkę nocną,a potem gwałtownie przybliża się do mnie i łapie moją twarz w swoje dłonie.Czuję jak jego palce boleśnie wpijają się w moje policzki.
-Wiesz czemu?-Szepcze ponownie,zbyt blisko mnie.Odruchowo patrzę na jego usta,które lekko drgają pod wpływem uśmiechu,który powstrzymuje.-Bo ci go przypominam.Bo jestem do niego podobny do tego stopnia,że mogłabyś mnie...-Jego usta ocierają się o moje kiedy mówi -...pokochać,tak jak jego.
Przełykam głośno ślinę lekko odpychając jego ręce.Wciąż jest blisko mnie na tyle,że gdybym przysunęła się w jego stronę choć o milimetr,to mogłabym z łatwością otrzeć się o jego usta.Nie mogę oderwać od nich wzroku,chociaż nie mam pojęcia czemu tak na niego reaguję.Może dlatego,że od dawna nie zaznałam bliskości drugiego człowieka.Czułam się trochę samotna,nie ukrywajmy,każdy kogoś miał.Kira właśnie stworzyła pełną rodzinkę.Tylko ona Harry i mała Nathalie.Liliane do niedawna była z Zaynem.Nawet Niall kogoś tam dorwał.
A ja nie.
Ja cały czas stałam w miejscu,nieświadomie wciąż czekają na Zayn'a.Jakbym liczyła na to,że pewnego dnia się ocknie i tak po prostu wpadnie prosto w moje ramiona.
Co za bzdury.
Gdyby chociaż trochę mu na mnie zależało to...no sama nie wiem.Zrobiłby coś,żeby nie być dupkiem tak do końca.
Ale on jak na złość robił wszystko,żeby udowodnić mi,że jestem dla niego tylko śmieciem,a on jest królem który może robić ze mną co mu się rzewnie podoba.
Byłam jego marionetką.
Marionetką stojącą w miejscu i tym samym cofającą się do tyłu.
Przez niego.Bez niego.
A on zdawał sobie z tego sprawę.To dlatego w jego oczach byłam tak żałosna.
Dmucham powietrzem na usta Cass'a,pomału odrywając od nich wzrok.Patrzy na mnie z lekko przechyloną głową,jakby zaciekawiony tym co zrobię.
Marszczę lekko brwi.Nie chciałam być marionetką Zayn'a.Zawsze zarzekałam się,że nią nie jestem,ale nią byłam.Niczym nie różniłam się od dziewczyn,które wykorzystywał,po prostu zbyt dobrze się kamuflowałam,żeby ktokolwiek mógł to zauważyć.W taki sposób,że  nawet ja to przegapiłam.Chciałam od niego miłości.A on nie mógł mi dać miłości.
On nie kochał.Bo nie potrafił.
A ja chciałam potrafić kochać.
Całuję Cass'a w lewy kącik ust i chcę sie od niego odsunąć
-Oboje wiemy,że to nie mnie chciałaś teraz pocałować.-Mówi i jest tak bardzo pewny swoich sów.Widzę to w jego oczach.
-Nie wiesz nic Cass.-Mówię cicho.-Nie znasz mnie.Nie znasz mojej historii.Nie wiesz co siedzi w mojej głowie.To niemożliwe,że mógłbyś wiedzieć te wszystkie rzeczy.Wiesz czemu?
-Oświeć mnie.-Szepcze kpiąco w moje usta.
-Bo sama nie wiem kim jestem.-Stwierdzam z taką ponurością a zarazem goryczą w głosie,że widzę jak w jego oczach czai się zaskoczenie.Moje są wilgotne od łez,które z nich nie wypłynęły.-Nie mam pojęcia czego ja tak właściwie chcę.Przez całe moje życie.Byłam bezużyteczna,nikomu nigdy w niczym niepomocna.Niszczyłam moją siostrę.Jedyną osobę ,która mnie kiedykolwiek szczerze pokochała i była dla mnie tak dobra.Nigdy jej nie doceniałam.-Szlocham głośno.-Nigdy jej nie podziękowałam i nie przeprosiłam.I w dodatku pozwoliłam jej  pokochać,tego pieprzonego potwora,bo byłam zbyt wielkim tchórzem żeby uchronić ją przed tym cierpieniem.Nie wiem czemu zrobiłam te wszystkie rzeczy.Nie wiem czemu piłam i byłam taka obojętna na wszystko.I czemu tak wszystkich raniłam.Może po prostu dlatego,żeby zapomnieć kim tak naprawdę jestem.-Płaczę w głos odwracają twarz w bok.-Może żeby zapomnieć,że jestem nikim.
Casian bierze moją twarz w swoje dłonie,zmuszając żebym popatrzyła prosto w jego poważne oczy.
-Nie jesteś nikim-Stwierdza z lekkim uśmiechem.Jego głos jest kojący.-A jeżeli jesteś nikim to ja też.I Zayn.I Liliane też jest nikim.Bo każdy z nas ma na sumieniu jakieś grzechy.Małe czy duże,zawsze są.Tylko o nich nie myślimy.Chyba,że upadamy na samo dno.
-Ja upadłam na samo dno.-Stwierdzam,czując w ustach słoną ślinę.
Wzrusza lekko ramionami,głaszcząc moje policzki swoimi kciukami.
-Być może.-Stwierdza składając na moich ustach krótkie cmoknięcie.-Ale od dna można się odbić.
-Co jeśli nie mam siły,żeby to zrobić?
-Dam ci moją.-Mówi cicho,ponownie mnie całując.Tym razem namiętniej niż przed chwilą.Wzdycham w jego wargi,a potem przyciągam jego głowę mocniej,przez co przygniata mnie do łóżka bardziej swoim ciężarem,ale nie zauważam tego.Odrywa się ode mnie,żeby cicho zanucić.-Zabiorę twój ból.A ty zabierzesz mój.Będziemy dla siebie nawzajem lekarstwem.
-Lekarstwem.-Powtarzam tępo.On kiwa głową pochylając się,żeby znów mnie pocałować,ale odsuwam go od siebie,
-Stary.-Mówię,a potem wypuszczam zrezygnowane westchnienie.-Jestem niemal stuprocentowo pewna,że właśnie mnie zaraziłeś.
Odpowiada mi szerokim uśmiechem.I ja również się uśmiecham.
Może najlepszym lekarstwem na odbicie się od dna jest upadnięcie jeszcze niżej,myślę i kładę się obok niego a on splata nasze palce patrząc w sufit.

***
PRZEPRASZAM