poniedziałek, 31 października 2016

Maybe i love You? Rozdział 37

Przełykam gorzką ślinę wpatrując się beznamiętnym wzrokiem w jajecznicę z boczkiem,którą zrobił dla mnie Casian.Zerkam na niego odruchowo.Ma kaca,bardzo dużego bo wczoraj upił się w ramach rekompensaty za ostatnią noc,tuż obok mnie jakby chciał mi powiedzieć ,,Patrz suko,dzisiaj to ty będziesz musiała taskać moje zwłoki na kanapę"
I tak było.
Pił jak nienormalny-tak dużo,dopóki nie stracił przytomności a ja nie wiedziałam czemu aż tak zależy mu na tym by być pijanym.
-Zjesz za mnie?
-Nie mogę.
Przymykam powieki,odchylając się lekko na krześle.Telefon sprzed godziny nie dawał mi spokoju,dlatego na wszelki wypadek po prostu go wyłączyłam,by nie kusił mnie aby oddzwonić do tego...człowieka.
-Proszę cię,zrzygam się jak przełknę chociaż trochę.
Jego twarz pozostaje kamienna kiedy mówi.
-Jestem muzułmaninem ,nie mogę jeść wieprzowiny.
Uchylam lekko usta, chcąc wypuścić z nich siarczyste przekleństwo.Jak mogłam o tym zapomnieć?
Zayn nie był religijny,praktycznie w ogóle nie stosował się do przykazań Koranu,ale jeżeli chodziło o posiłki,to reagował jakby instynktownie i zawsze odmawiał mięsa.A ja nigdy nie miałam zamiaru go do tego nakłaniać.Zastanawiałam się za to,jak jest z Casianem w tych sprawach.Czy też był wstrzemięźliwy tylko w kwestii jedzenia,czy stosował się również do czegoś innego.
Może się modlił.Może to było dla niego ważne.
Albo miał to gdzieś,tak jak Zayn.
Nie wiem czy człowiek taki jak Casian mógłby być wyjątkowo wierzący,ale podobno nie ocenia się książki po okładce.Czy jakoś tak.
-Robiłem ją dla ciebie ,czując się jak gówno,więc uszanuj to i kurwa zjedz chociaż trochę.
Jest zły,bo jest na porządnym kacu,a ja to rozumiałam,bo na kacu każdy oddech,każdy dźwięk doprowadza cię do szału,masz ochotę wyzywać wszystkich niezależnie od tego kto, lub co to jest i wrzeszczeć,ale nie możesz bo wiesz że wtedy nie wytrzymałbyś z bólu.
Więc robię to o co poprosił i nakładam trochę na czubek widelca-tam gdzie jest najwięcej boczku.
-On dzwonił,prawda?-Mimo,że to było pytanie,zadaje je takim tonem,jakby odpowiedź według niego była oczywista.
I była.
Kiedy tylko zobaczył  moją minę, po tym jak przyłożyłam telefon do ucha wszystkiego się domyślił.Bo wszystko było na mojej twarzy.
Jedzenie prawie utyka mi w gardle.Przełykam je szybko,krztusząc się cicho.
-Ta.-Oblizałam słone usta.-To on.
-Nie powinnaś była się rozłączać.-Stwierdza przystawiając brzeg szklanki do ust.-Jeżeli zadzwonił,musiał mieć powód.
-Cokolwiek to było-nie interesuje mnie.-Mówię zimno,pozwalając widelcowi upaść z brzękiem na talerz.-Nie mam już z tym człowiekiem nic wspólnego. A on nie ma nic wspólnego ze mną.
Casian wzrusza niedbale ramionami,przymykając na moment powieki.
-Tego nie wiesz.
~ZAYN~

Był zdenerwowany,kiedy po raz szesnasty wybierał numer Harrego.Wiedział jednak,że mężczyzna musi wiedzieć,że Kira rodzi,bo to właśnie do niego kazała mu dzwonić w pierwszej kolejności.
I tak robił,ale bez żadnego odzewu.
Już nie wszedł do szpitala,cały czas siedział na ławce i palił jak nienormalny.I nie miał zielonego pojęcia czemu jeszcze tu był.
Przecież stary Zayn miałby gdzieś brunetkę i jej bachora.Ojciec dzieciaka prędzej czy później i tak się o tym dowie,a on nie ma z tym nie wspólnego.Co go w ogóle obchodzi przyjaciółka Nathalie? Nawet za bardzo jej nie zna,miał z nią jedynie tę małą śmieszną tajemnicę,ale to chyba go do niczego nie zobowiązywało.Więc czemu tu siedział,czemu nie potrafił się ruszyć i tak uparcie dobijał się do nieznajomego Harrego?
Tego sam nie wiedział.
Mógłby spróbować zadzwonić do Nath jeszcze raz-z numeru Kiry na pewno by odebrała.
Ale nie miał odwagi.
Jak zwykle.
Potarł prawą brew palcami,pomiędzy którymi był odpalony szlug,a potem zaciągnął się i słuchał po raz osiemnasty sygnału.Już tyle czasu się w niego wsłuchiwał,że miał dość tego dźwięku,ale nie poddawał się i co kilka minut odnawiał połączenie,jakby automatycznie.Wzrok miał znudzony,wypuszczał dym z buzi i nawet odrobinę nie spodziewał się,że mężczyzna tym razem odbierze.
A odebrał.
I wpadł w taki słowotok,że Zayn nawet jakby wiedział co powiedzieć mu na wstępie, nie dałby rady tego zrobić.W sumie,nie było czemu się dziwić.Dzwonił do niego równo osiemnaście razy.Jaki mężczyzna nie wystraszyłby się tylu nieodebranych od ukochanej?
-...nie bądź zła,proszę cię,dobrze wiesz że miałem cholernie ważne spotkanie i nie mogłem go przerwać.Idę właśnie do cukierni kupić ci coś słodkiego na przeprosiny.Jesteś zła? Dobrze wiesz,że gdyby to nie było nic ważnego odebrałbym,po prostu...
Wywrócił oczami i pierwsza myśl jaką miał w głowie to:co za pantoflarz.
Jak można tak podporządkować się kobiecie i tak bardzo się jej bać?
Przyrzekł sobie,że on nigdy w życiu taki nie będzie i z tym postanowieniem przerwał paplaninę zielonookiego.
Rzecz jasna bardzo subtelnie.
-Kira rodzi.
Jedyne co usłyszał w odpowiedzi to przyspieszony oddech.A potem cisza.Cisza.
Zamrugał szybko powiekami.Przez chwile zastanawiał się czy mężczyzna wciąż jest po drugiej stronie słuchawki,czy może przerwał połączenie.Jego rozmyślenia przerwał drżący oddech w słuchawce.
-Jak...kim jest...co?
-Rodzi.-Stwierdził i dodał po sekundzie.-W szpitalu.
Cisza.
Liczył ilość oddechów na minutę,patrzył na bramę szpitala i był ciekawy jego reakcji.
-Kim ty w ogóle jesteś i czemu masz jej telefon?
-Naprawdę to w tej chwili najbardziej cię interesuje?-Zapytał kpiąco.Jego pewność siebie wróciła w oka mgnieniu.Na nowo wcisnął przycisk największego dupka na świecie.
I tak było najlepiej dla wszystkich.
Dla niego.
Dla wszystkich.
Spokojnie podał adres oszołomionemu mężczyźnie,żeby potem rozłączyć się bez słowa wyjaśnienia.
Odetchnął z nieskrywaną ulgą.
W takiej postaci czuł się najlepiej.
Całkiem spoko jest być złym gościem.Nikt nie oczekiwał od ciebie,że będziesz miły,a kiedy byłeś skurwysynem,nikogo to nie dziwiło,bo każdy się tego po tobie spodziewał.
Dobrzy goście mieli o wiele gorzej.
I nikt ich nie kochał.
A jego kochały wszystkie.
A kogo on kochał?
Westchnął ciężko,obracając telefon Kiry w dłoni.Chyba to był odpowiedni moment,żeby wykonać jeszcze jeden telefon.

 
***
-Możesz tego nie palić tutaj?-Macham dłonią przed twarzą Casian'a,który trzyma w ustach blanta i chamsko dmucha mi gęstym dymem  prosto w twarz.Mrugam oczami,które podrażnione od dymu piekły niemiłosiernie,obracając komórkę w dłoniach.
-A ty możesz przestać być suką i włączyć ten telefon zanim wybuchniesz od nadmiaru emocji?-Zerka na mnie lekceważąco jakby specjalnie w tej samej chwili zaciągając się lufką wypełnioną ziołem.
-Nie cierpię na nadmiar emocji Cas.-Zaciskam mocno szczęki,opierając się o zagłowię kanapy.
-Widzę.
-Wal się dupku.-Rzucam w niego poduszką.Chcąc nie chcąc ciągle zastanawiałam się jak dużo nieodebranych mam od niego.Co prawda czułam  rosnącą satysfakcję ,że to ja byłam tą stroną,która olała sprawę,ale jednak...coś mi mówiło,że młodszy Malik ma rację.Niezależnie od tego jak bardzo mnie to irytowało.
-Włącz telefon Nathalie.-Zerka na mnie z lekkim uśmiechem,przykładając skręta do ust.Patrzę na to jak zamyka oczy rozkoszując się uczuciem jakie daje mu trawka i jak jego rzęsy rzucają cień na policzki.Był rozluźniony i zadowolony.
A ja nie.
I chyba to wkurza mnie najbardziej.To,że chcę wyrwać mu joint'a z dłoni,zaciągnąć się tak porządnie,żeby aż zabolałyby mnie płuca,a potem czuć się jak bóg.I zapomnieć o wszystkim.Kręcę głową  jakbym chciała wyrzucić z niej tę kuszącą  myśl.Nie mogłam palić.Nie po tym co stało się ostatnio.Musiałam jakoś się ogarnąć,musiałam...ale ten blant jest tak kuszący.Patrzę jak zahipnotyzowana na pełne usta chłopaka,który leniwie wypuszcza dym z ust.Mimo woli oblizuję dolną wargę.
-Przestań.-Śmieje się perfidnie,zaciągając się jointem.Wywracam oczami wstając z kanapy i rzucając w niego moim telefon.W ostatniej chwili łapie go w wolną dłoń.
-Idę zapalić.-Oświadczam niepotrzebnie,bo prawdopodobieństwo,że cokolwiek go w tej chwili obchodzi jest równe zero.Ostatni raz patrzę na jego czarną głowę i kłąb dymu,który go otacza,a potem wychodzę z domu,bo w przeciwieństwie do niego nie zamierzam palić w środku.Gdyby Lil wróciła byłaby wściekła.
Kręcę głową zapalając szluga. Dalej nie mogłam uwierzyć,że mnie tak po prostu zostawiła.Całkowicie samiusienką.Przecież doskonale wiedziała,że pakuję się w kłopoty średnio kilka razy w tygodniu.Zamykam oczy mocno zaciągając się szlugiem.Jak mogła? Jedyna osoba,jaką miałam w życiu,moja rodzina,moja siostra...po prostu miała mnie w dupie.
Racja.Należało mi się.Należało mi się jak nikomu innemu,bo byłam  prawdopodobnie najgorszą siostrą na świecie.W ogóle jej nie słuchałam,pyskowałam i ciągle pakowałam się w jakieś kłopoty.
I w dodatku dałam się przelecieć jej chłopakowi,który kiedyś był moim chłopakiem i pobiłam rekord kłamania.
Ale najgorsze było to,że to nie przez to mnie zostawiła.
Tylko przez to,że zdradziła swojego chłopaka,a on ją zostawił.
Również nie przez to.
Bo chyba nie wiedział,że puściła się z Liamem,no nie?
Podskakuję gwałtownie słysząc wesoły głos Casian'a ,a wszystkie mięśnie momentalnie mi się spinają.Bo to czuję.Wiecie,takie coś co zwykle jest kiedy przeczuwamy coś bardzo bardzo złego.Ja to właśnie czułam,to dopadło mnie przed chwilą i nie mogłabym pomylić tego z czymkolwiek innym.Najprawdziwszy strach.
Ale przed czym?
Gaszę niedokończonego peta o ścianę,a potem szybko wchodzę do domu i kieruję się prosto do salonu,gdzie niedawno siedział Casian.
Dalej tam był.Z telefonem w dłoni.
Moim telefonem.
I rozmawia z kimś.
Przez mój telefon.
Podchodzę bliżej chcąc jak najszybciej wyrwać mu aparat z ręki,wiedząc,że naćpany jest zdolny do wszystkiego,ale on przeczuwa co zamierzam zrobić;szybko odrywa telefon od ucha i unosi wysoko nad głową,wiedząc,że ma jakieś 13 centymetrów przewagi.Bierze na głośnomówiący uśmiechając się jak diabeł,a potem mówi.
-Zayn.Czy możesz powtórzyć,proszę?- Jest fałszywie zaciekawiony,a ja słysząc imię jego brata momentalnie się wzdrygam.Słychać ciężkie westchnienie,które sprawia że momentalnie robi mi się niedobrze.
~Wiesz,to nic takiego,po prostu twoja przyjaciółka rodzi i byłoby miło gdybyś się tu pojawiła,rzecz jasna,jeżeli twój obecny stan ci na to pozwala.
Uchylam usta w lekkim szoku,a potem skaczę i wyrywam telefon z ręki Casian'a,który jęczy niezadowolony,a potem wybucha gromkim śmiechem.Dym z trawki,który jest w powietrzu lekko mnie otumania,więc wychodzę z salonu i idę do korytarza.
-Kiedy zaczęła rodzić?
-Z jakieś 3 godziny temu.
Łapię się za głowę,przeklinając pod nosem.Po co ja do cholery wyłączałam ten telefon?
Drapię się w kark.
-Nie mam jak dostać się do szpitala Zayn.Cass się upalił,a taksówka przyjedzie za nie mniej niż pół godziny.
-To się nazywa prawdziwy pech.-Mówi,a potem śmieje się krótko,a ja zaciskam szczęki.Kretyn.Nawet w tym momencie musi być...sobą.Mam się już rozłączać,świadoma tego że ta rozmowa raczej nie doprowadzi do niczego pomocnego i zamawiać taksówkę,bo nie mam innego wyjścia,ale zatrzymuje mnie jego głos.-Czekaj na mnie pod domem .Będę za 10 minut.
A potem się rozłącza,nie czekając na odpowiedź.

MISIAKI!
Sorry,że tak długo i że taki krótki i nudny,ale wena poszła się kochać wraz z oryginalnością i pomysłowością do lasu,soo..WESOŁEGO HALLOWEEN i tak dalej :)
Do następnego! :D