czwartek, 8 października 2015

Maybe I love you.Rozdział 30.

Jest 5 nad ranem kiedy idę z pijaną Clar na rękach po Baker Street.Zaskakujące jest to jak ciężka jest,ale kiedyś słyszałam,że ciężar człowieka po alkoholu jest znacznie większy.Pewnie to dlatego co chwilę rzucam ją na trawnik.Nie wiem czemu tak dużo wymiotuje.Może to przez marihuanę,którą jej dałam? A może przez ciążę? Sama nie wiem.Robi mi się niedobrze kiedy na nią patrzę,więc odwracam wzrok i wyjmuję z kieszeni paczką fajek.
-Serio Clar? Który to już raz? Szósty?
Wyciera buzie chusteczkami,które jej dałam i zerka na mnie nieprzytomnym wzrokiem.Ma zaczerwienione oczy i potargane włosy,a jej ubrania są ubłocone,ale nadal jest piękna.To dziwne.Myślę,że nawet kiedy wstaje rano,kiedy płacze nadal jest tak samo ładna.Harry to szczęściarz.
Chociaż biorąc pod uwagę jej głupotę,nie jest szczęściarzem w stu procentach.
-Piąty.-Mamrocze cicho.Próbuje wstać,ale marnie jej to wychodzi i po prostu ląduje na ziemi.Oblizuję usta a potem zaciągam się fajką patrząc w ciemność.Zostało nam dobre dwa kilometry.Nie dojdę z nią nawet kilku metrów.Nie wiedziałam,że z moją kondycją jest aż tak źle.Pewnie to przez nikotynę.Tak.Pewnie na pewno.Tak.
-To chyba jest idealny przykład karmy.-Chichoczę,przydeptując niedopałek fajki podeszwą buta.Ona też się śmieje,ale znacznie ciszej niż ja.Chyba jest wykończona.Chyba nie gorzej niż ja.
-No dalej,wstawaj Clar.-Jęczę podając jej ręce które chwyta.Później znowu obejmuje moją szyję ramieniem i idziemy śmiejąc się co chwilę.Mi wcale nie jest do śmiechu.Jestem wykończona i głodna,ale sytuacja w jakiej się znalazłam w sumie jest lekko zabawna.
-Myślę.-Mamrocze,a ja zerkam na nią przelotnie próbując utrzymać równowagę.-Myślę,że nienawidzę Harrego.
Zatrzymuję się na chwilę a potem znowu wlekę ją po ziemi.Jest tak ciężka,że prawie zsuwa się z moich ramion,ale nie pozwalam jej upaść.Jestem pewna,że ma już wystarczająco wiele siniaków,jak na tę noc.Albo ranek.Nieważne.
-Dlaczego Clar?
Długo nie odpowiada.Boję się,że zasnęła,jednak po chwili ciężko wzdycha,a ja wiem,że jednak nie śpi.
-On mnie wykończy zanim urodzę tego przeklętego bachora.
Krzywię się lekko na dobór jej słów.Może nie wyrażam tego czynami,ale jestem na nią zła,bo to dziecko nie jest niczemu winne.Tylko ona i Harry.Poza tym jestem prawie pewna,że otruje je nim zdąży się urodzić,jeżeli będzie się tak upijać.
-Ciągle marudzi,żebym nie wychodziła,nie przeciążała się,nie piła,nie paliła.A ja chcę dalej  żyć,a nie tylko udawać,że żyję.Ty mnie rozumiesz Nathalie,prawda? Prawda,że mnie rozumiesz?
Nie rozumiem jej,ale kiwam głową.Liliane zawsze powtarzała,że jak nawarzy się piwa trzeba go wypić do końca nie ważne jak bardzo gorzkie jest.Nie lubiłam piwa,szczególnie tego gorzkiego dlatego rzadko go piłam.Rzadko tez brałam odpowiedzialność za swoje czyny.Byłam tylko głupią nastolatką.Co ja mogłam wiedzieć o czymkolwiek?

Po raz kolejny rzucam ją tym razem na podłogę,a ona mamrocze pod nosem jakieś słowa i nawet nie wiem co one oznaczają.Może przeklina,albo dziękuje mi.Mam to gdzieś.Patrzę na jej śpiące ciało i wzdycham głęboko.Żeby tylko Lil się nie obudziła.Miałabym centralnie przesrane.Zbieram ostatki swojej siły i zanoszę ją na kanapę w salonie.Mam gdzieś przykrycie jej kocem,lub cokolwiek innego,jestem wykończona i marzę tylko o spaniu.Stawiam ciężkie kroki po schodach prowadzących na piętro i jedynie głęboki szloch z sypialni mojej siostry powstrzymuje mnie od pójścia do własnego pokoju i położenia się na łóżku.Zamykam oczy wzdychając przez nos.
Od kiedy stałam się tak miękka?
Zastaję ją na dużym,dwuosobowym łóżku.Wydaje się załamana,twarz ma ukrytą w dłoniach co jest równoznaczne z tym,że jest załamana,a całe ciało trzęsie się przez głęboki szloch wydobywający się gardła blondynki.Marszczę brwi,a potem siadam obok niej na miękkim łóżku.Czując moją obecność unosi głowę,a potem uśmiecha się do mnie przez łzy.
-Nathalie.-Słysząc ten żałosny jęk,zapominam o wszystkim.O tym,że nazwała mnie i Kirę dziwką i o beznadziejnych rzeczach jakie powiedziała.O wszystkim.Dosłownie.Bo mi jej żal.
-Co się dzieje Lil?-Pytam od niechcenia.Nie chcę wiedzieć.Chcę spać,ale wiem że nie zasnę póki jej nie uspokoję.Boże...jaka ze mnie pizda.
-Chodzi o Zayna,Nath.-Prostuję się momentalnie niczym struna,a potem przenoszę wzrok na nią.Zmęczenie zdaje się wyparować z mojego ciała.
-Co?-Wiedziałam,że kiedyś się o nas dowie,ale nigdy nie chciałam myśleć,że być może to się zbliża.To było dla mnie zbyt trudne.A teraz ona siedzi obok mnie,wylewa łzy przeze mnie i Zayn'a.To było tak banalne.Tak oczywiste,że Zayn przeleci mnie i zniszczy ją.Zniszczył nas obie w perfidny sposób,ale myślałam że zrobi to inaczej.Że to być może będzie bardziej skomplikowane ,w jego naturze bowiem leży tajemniczość i przebiegłość.A może on tylko chciał bym myślała,że zrobi to inaczej i właśnie to miał być element zaskoczenia.
-Och Nathalie,jestem potworem.-Znowu płacze,na co marszczę brwi w zdezorientowaniu.Potworem? Nic nie rozumiem,przecież to ja jestem potworem.Ja i Zayn,nie ona.
-Lili,obawiam się,że nie mam pieprzonego pojęcia o czym mówisz.
-Och Nathalie..-Wiedziałam,że powinnam urodzić się mężczyzną.Wszystko co kobiece mnie irytowało.Irytowały mnie plotki i użalanie się nad sobą i gadulstwo i to,że nie umieją trzymać języka za zębami.Ale najbardziej ze wszystkiego irytował mnie płacz i to,że kiedy zaczną nie wiedzą kiedy przestać..To żałosne,że można okazywać taką słabość przy kimś.
-Po prostu to powiedz Lil.-Nie ukrywałam irytacji.Chciałam się dowiedzieć o co chodzi.Teraz,zaraz.
-To..to było...dzisiaj..ja chciałam się z nim...-Kolejny szloch i kolejny przewrót moich oczu.Położyłam się na łóżku i odpaliłam papierosa nie przejmując się,że obok mnie siedzi moja nadopiekuńcza,zapłakana siostra i,że okno jest niezamknięte.Czułam się jakbym była pijana.
-On nie chciał Nathalie..nie chciał mnie.
Prawie dławię się dymem kiedy to wypowiada.Przesłyszałam się,Boże powiedz że się cholera przesłyszałam.On jej nie chciał.
Nie chciał się z nią pieprzyć.
-A najgorsze jest to,że ja wiem..wiem czemu on nie chciał...
Ja też Lil.Ja też wiem.
Bo pieprzył mnie.
Płacze a później kładzie się obok mnie i pyta o papierosa.Bez słowa podaję jej paczkę i zapalniczkę otumaniona dymem.
Otumaniona powietrzem.
Chce stąd wyjść,chce umrzeć,chce się udusić.
Kiedy zaciąga się i wypuszcza dym kontynuuje.
-On wie Nath,wie o wszystkim..po prostu..nie wiem czemu,przecież miał się nie dowiedzieć..
Kolejny buch papierosa,a potem krótki szloch z ust.Mówi chaotycznie,a ja ją słucham starając sie zrozumieć.Dziwne,bo wydaję mi się że to nie o to chodzi.To co mówi,że nie jest tym co myślałam,że wie.
-Zaczęło się od poznania Liam'a...ja..myślałam że to tylko zauroczenie jego osobą.Tłumaczyłam sobie ten  pocałunek po winie jako nadmiar alkoholu i emocji.A później..spotkałam się z nim kilka razy..Boże Nath..jak ja mogłam...
Pewnie chce wybuchnąć płaczem,ale zamiast tego zaciąga się papierosem.Też to robię.Nie mogę uwierzyć w to co właśnie mówi.Nie chcę wiedzieć co powie dalej,ale nie przerywam jej.
-Nie wiem jak,nie wiem dlaczego.Przecież tak go kocham.Zrobiłabym dla niego wszystko,wiesz przecież.
Wiem i to jest najgorsze.Bo on cię zdradził i to niejednokrotnie.A ja jestem jedną z jego zdrad.
 -Nie rozumiem samej siebie.Miałam wszystko..czemu to zrobiłam?Przezywam ciebie,a tak naprawdę ty miałaś rację Nathalie.Ja jestem jedyną dziwką w tym pokoju.
Chcę zaprzeczyć,ale nie wiadomo czemu nie robię tego.Możliwe,że Zayn mógł się jej znudzić? Nie,to niedorzeczne.Ona mogłaby się mu znudzić,on jej nigdy.Nie można znudzić się Zaynem.Jest perfekcyjny w każdym detalu.Każda chce poczuć smak jego ust.Dotyk jego ciała.Chce na niego patrzeć.Podziwiają go,kochają.Jest piękny,najlepszy we wszystkim co robi.Tylko jego charakter jest obrzydliwy,ale dla niej był dobry.Może za dobry? Może tak samo jak ja lubi tych niegrzecznych? Nie wiedziałam czemu ; Nie rozumiałam...
-Zdradziłam Zayn'a Nathalie.
Czuję jak brakuje mi powietrza w płucach.
Słodki Jezu,jeszcze tego mi brakowało.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Maybe I love You? Rozdział 29.

 -Zaraz to rozjebie.-Mój głos jest zachrypnięty,kiedy po raz kolejny nie udaje mi się połączyć z Niall'em.Gdybym chociaż mogła się nagrać…Czuję skurcz w gardle,tak jakby ktoś wsadził mi tam jakiś ostry przedmiot który coraz bardziej wbija się w moją skórę.Ręce mi się trzęsą,sama nie wiem co mam ze sobą zrobić.

-Gdzie jesteś do kurwy!-Wrzask jest tak okrutnie głośny a aparat już po chwili ląduje na ścianie,by jego części spoczęły na podłodze.Jestem przerażona sama sobą.Chyba tak naprawdę wszystkim.Patrzę w lustro,chociaż tak bardzo brzydzę się swojego widoku -Gdzie jesteś,kiedy cię potrzebuje?

Po raz kolejny osuwam się po białych płytkach.A moją twarz zakrywają chude dłonie.Chcę uszczypać biodra,żeby chociaż trochę wyładować swoją złość ,ale syczę głośno kiedy czuję pieczenie w tamtym miejscu.Przełykam głośno ślinę i ostrożnie podwijam materiał bluzki,którą włożyłam na siebie kiedy byłam zdolna wstać.

-Kurwa.-Widzę.To rana.Albo siniak.Sama nie wiem,to jest duże, i fioletowe,a kształtem przypomina… rękę.

Rękę.

Zayn'a.

Kurwa.



****

Pada,a deszcz tak okrutnie wsiąka w jedyną koszulkę jaką mam na sobie.Moje bose stopy odbijają się od mokrego podłoża a ja idę przed siebie,co chwilę raniąc sobie skórę ostrymi kamieniami leżącymi na drodze.Jest zimno,chyba,nie wiem tego na pewno bo nic nie czuję.To ostatnia rzecz o jakiej mogłabym teraz pomyśleć.Później otwieram bramę dobrze znanego mi domu i bez wahania uderzam pięścią o drewniane drzwi. Za nic nie wiedziałam jakie będą moje pierwsze słowa,kiedy znów odezwę się do Niall’a.Z resztą,chyba nigdy nie byłam dobra w te klocki,Ale on  nie potrzebował słów ani żadnego innego gówna jak to.Niemal brutalnie wciąga mnie do środka i przytula nie zważając na to,że jestem mokra.I że nie mam spodni.I butów.Boże to tak bardzo idiotyczne z mojej strony.Obejmuję go ramionami i już wiem że mi wybaczył.A później idziemy do jego salonu.Jestem jak szmaciana lalka,patrzę na ściany jego domu pustym wzrokiem,nie czując,nie słysząc,nie widząc.Ściąga moją przemoczoną koszulkę,co teraz nie wydaje się aż takie dziwne i okrywa kocem moje przemarznięte ciało.A później…później ściąga własny t-shirt i szybko go na mnie nakłada.Pachnie proszkiem do prania,perfumami i nim,ale ja wciąż czuję uderzającą woń cynamonu i dymu papierosowego.Mam ochotę.Tak wielką kurewską ochotę po prostu się rozpłakać.I kiedy Niall podaje mi gorącą herbatę,a ja szybko moczę w niej wargi,tym samym parząc je wrzątkiem,wybucham głośnym płaczem.Wiem,że to żałosne.Jeszcze bardziej niż wszystko co robiłam do tej pory,ale raczej mam to gdzieś. -Przepraszam.-Łkam głośno nie mogąc się uspokoić za nic w świecie.Zagryzam mocno dolną wargę,patrząc na herbatę pod moimi stopami.-Ja..ja to posprzątam,obiecuję…

-Cicho Nathalie.-Niall znów mnie obejmuje,a ja wtulam twarz w zgięcie ramienia i szyji chłopaka.-To tylko herbata.

Później razem opieramy się o kanapę,a Niall bierze mnie na swoje kolana.Siedzimy na podłodze,co chwilę wybucham histerycznym płaczem.Nie miałam pojęcia jak bardzo za nim tęskniłam,dopóki znów nie spojrzałam w jego jasne oczy i nie poczułam tego bezpiecznego ciepła.Z nim nie musiałam się bać niczego,bo to Niall i byłam pewna że nie przeżyję bez niego już ani dnia.Potrzebowałam go.Tak bardzo,bardzo.

-Nathalie.-Szept blondyna jest nieznośnie czuły,to tak jakby mówił do małego dziecka,albo do chorego psychicznie.Kiedy zauważa,że trzęsę się z zimna,przykrywa mnie tym samym kocem.I nie przejmujemy się kałużą  herbaty obok nas.Zaciskam mocno usta i wypuszczam głośno powietrze przez nos.Boję się.On może zapytać,już niebawem.Już teraz.-Co się dzieje?

Łkam cicho,jak na jakiś sygnał,a jego ciało się spina.Nie chcę o tym myśleć,a co dopiero mówić,bo jest mi z tym źle.

-Nie masz pojęcia….-Szepczę zaciskając pięści na materiale jego koszuli.Nie mam pojęcia kiedy ją założył.-Jestem zła,tak kurewsko zła Ni.

Marszczy białe brwi i całuje mnie w czubek głowy.

-Powiedz mi.

Nie chcę.Nie chcę mówić o tym komukolwiek,bo to co zrobiłam to było jedno z tych najbardziej złych rzeczy jakie mogłam zrobić.Nigdy nie zrobiłam niczego gorszego.Nawet kiedy się narąbałam.Nawet kiedy naćpana wyzywałam Lil i całowałam się z nieznajomy w klubie,bo teraz to było coś zupełnie innego.Coś posranego.I tylko ja o tym wiedziałam.Byłam psychicznie rozbita,nic nie mogło mnie już wybudzić z tego przeklętego transu,nic nie mogło wyciągnąć mnie z tej pułapki,bo ja już nie mogłam znaleźć ratunku.Nigdzie.

-Pieprzyłam się z Zaynem.



Rano budzi mnie słońce,które bezlitośnie dociera do moich oczu jakby chciało mi je wyżreć.Siadam na łóżku tak gwałtownie,że czuję ból z tyłu głowy.Dalej jestem u Niall’a.Przypominam sobie jego minę kiedy powiedziałam mu o seksie z Zayne’m i nie mówił nic.To trochę zabolało.Wolałabym żeby się  na mnie wydarł,ale chyba każdy przeżywa to inaczej.Później schodzę na dół i widzę jak je tosta w kuchni.Uśmiecham się lekko.Co za żarłok.

-Hej.

Mój głos jest nieprzyjemnie zachrypnięty.Czuję pod bosymi stopami zimne płytki,kiedy stawiam ostrożne kroki w jego stronę.

-Hej Nath.-Jego głos jest słodko wesoły,tak jakby nic się nie wydarzyło,jakbym nie uprawiała seksu z Zayn'em i nie rozbiła jego kubka i jakbyśmy się nie pokłócili.

-Sorry za wczoraj.Trochę mi odbiło.-Wiem,że wcale się nie gniewa bo to widać,ale czuję się głupio,przez moje wczorajsze zachowanie.Mogłam rozegrać to inaczej.Mogłam się zjarać,albo upić do nieprzytomności,albo puścić z przypadkowym kolesiem w klubie.To wtedy było bez znaczenia.Raczej mnie nie obchodziło. Raczej było mi to obojętne.

-Dlaczego to zrobiłaś Nath?

Moczę usta w szklance wody jabłkowej,a później je oblizuję.

-Dla zabawy? Nie wiem.-Wzruszam ramionami i siadam na krześle obok niego.-To poplątane.

-Tak.-Kiwa nie patrząc na mnie a ja wiem,że go zraniłam.Ranie wszystko,to jakby jedna z tajemnic mojego pieprzonego istnienia,a myślałam że tylko na Zayn’ie ciąży ta klątwa.-Żałujesz?

-Nie.Nie wiem Niall.-Zaciskam usta w wąską linię.Babcia Helen mówiła,żeby nie żałować czegoś dzięki czemu byliśmy szczęśliwi,nawet małą chwilkę.A ja sama nie wiedziałam co czuć.To było naprawdę poplątane.

-Wiedziałem,że beze mnie odwalisz jakieś gówno.-Chichocze lekko.-Ale nie wiedziałem,że to będzie aż tak głupie.

Śmiejemy się razem,a ja przez chwilę nie chcę zniknąć.

****

-Chryste Kira.

Pochylam się nad nią ze skrętem wciśniętym między wargi.Wyjmuję go dwoma palcami,żeby zaśmiać się głupio,niczym wariatka.Ona rzyga i śmieje się na przemian,co jest komiczne.Opiła się,a jednak.Wiedziałam,że długo nie wytrzyma bez alkoholu w końcu to moja Kira.Wsadzam joint’a w buzie i  ciągnę ją z dala od wymiocin,od zapachu których aż kręci mi się w głowie.Mam mroczki przed oczami,wiem jednak że jestem jej jedyną podporą i jeśli ja upadnę to ona razem ze mną więc staram się jakoś trzymać.Kładziemy się na trawie,ja leżę i palę a ona czka głośno,z głową na moim brzuchu.Zadzwoniła po mnie zalana w trupa i nie wiedziałam czy naprawdę powinnam przyjechać czy wysłać po nią Niall’a,ale ostatecznie jednak jestem tutaj z nią i staram się jakoś zrelaksować skrętem w buzi,który na chwilę sprawia,że jestem szczęśliwa.

-Wiesz Nathalie.Chciałabym być taka tak ty.-Wypuszczam dym z ust.Pokłóciła się z Harrym.Coś o tym wspominała, nie wiedziałam,że jest aż tak źle.Wiem,że nie powinna pić w ciąży,ale to nie moja sprawa.Nie mam zamiaru prawić jej kazań,to działka jej i Liliane.Szkoda mi tylko tego dziecka.Ona chyba nie nadaje się na matkę.Chyba nie.Ja byłabym pewnie gorsza,chociaż sama nie wiem.Może też bym piła.Na pewno paliła.Nie mogę żyć bez nikotyny i marihuany.

-Nie chciałabyś.

-Tak.Tak chciałabym.-Porusza się na moim brzuchu,ale później przestaje,a ja czuję jak trawka zaczyna działać.Skręt był gówniany,prawie nic nie czuję,jedynie lekkie kręcenie w głowie,kiedy przekręcam ją na drugą stronę,żeby zobaczyć czy jesteśmy same.Jest 4 w nocy.Zdziwiłabym się gdyby było inaczej.-Jesteś silna,niezależna od nikogo.Może głupia i szalona,ale w końcu to ja mam dziecko.

Śmiejemy się razem.Wyrzucam niedopałek za siebie i przełykam gorzką ślinę.Wiem,że to co mówi to nieprawda,jednak chyba jej tego nie powiem.To byłoby głupie,gdyby tyle czasu udawania poszło na marne.

-Wszyscy cię kochają.-Zamykam oczy.To też nie prawda.Liliane mnie nienawidzi,Niall…on chyba też mnie nienawidzi.Wiem to.Wiem,że brzydzi się mną i tym,że puściłam się z Zaynem.A Zayn…On nienawidzi każdego prócz siebie.Wiem to już od dawna.Ale i tak go kocham.Myślę,że gdyby zabił każdego kogo kocham.Gdyby zrobił coś strasznego.Nawet gdyby był gejem.Kochałabym go jak nikogo.Bo niezależnie od tego co on robi,ja to czuję.Przeraża mnie to,że nie mogę poradzić sobie z tym uzuciem,bo jest za silne bym mogła wmówić komukolwiek,że nie istnieje.Nawet Kirze,nawet babci Helen.Nikomu.Nigdy.

-Nie.-Mój głos jest skrzeczący.-Liliane.Nawet nie wiem kiedy  z nią normalnie rozmawiałam.Myślę,że ona mnie nie kocha.

-Przestań tak mówić.-Jej bełkotanie jest śmieszne.Kącik moich ust prawie niezauważalnie drga w górę.Mówi coś o tym,że jestem jej siostrą i nigdy nie przestanie mnie kochać,ale ja nie jestem pewna,czy to prawda.Czy nadal kochałaby mnie,gdyby dowiedziała się,że ja kocham chłopaka którego i ona kocha.I,że on ją nie kocha.Znienawidziłaby mnie,gdyby wiedziała ,że pieprzył mnie,a ja tego nie żałuję.Znienawidziłaby mnie gdyby dowiedziała się,że się z nim całowałam i dotykałam jego tatuażów i paliłam trawę.I,że doprowadził mnie do orgazmu w kuchni babci Helen.O mój Boże-Każdy cię kocha Nath.

Nikt nigdy nie powiedział mi,że mnie kocha i wiem,że jestem sama ze sobą i nie mam już na kogo liczyć.Bo ja to nie ja.Zgubiłam samą siebie już dawno i chyba nigdy nie postaram się od nowa znaleźć mojego prawdziwego ,ja’.To co robię.To co mówię.Co myślę.To,że pokazuję się ludziom na co dzień i to,że z nimi rozmawiam.To wszystko jest fałszem,kompletnym fałszem.Ja,już nie jestem Nathalie Green.

Już dawno przestałam nią być.

Jestem…

Jestem po prostu nikim.


Zapraszam na mojego drugiego bloga


środa, 17 czerwca 2015

Maybe I love You? Rozdział 28



Przekrzywiam głowę w jedną stronę,dokładnie przyglądając się dziewczynie przed nami.Włosy związane w blond kucyk i kilka piegów na nosie.Do tego te oczy…Intensywny błękit.Dopiero po chwili uzmysławiam sobie,że jest to ta sama,która odgrywała scenę teatralną wraz z Niallem.Dodatkowo spódniczka.Tak biała.I te czarne groszki i siateczka pod nią,sprawiają że jedyną rzeczą jaka przychodzi mi na myśl to posypać ją cukrem pudrem,by była jeszcze słodsza.
-Słuchaj mała,nie wiem czy się zgubiłaś czy po prostu to nie było do nas,ale spadaj stąd.-Przybliżam się do Gabrielli,na co ta szlocha głośno,próbując zapewne wzbudzić litość w blondynce.Jestem zła,za to że udaje taką ofiarę losu.Zawsze muszę być czarnym charakterem.Ale w tym momencie nie mam innego wyjścia,naprawdę nie mam ochoty dostać kuratora.-Jesteśmy bardzo zajęte.
-Wcale się nie pomyliłam!-Fuczy zła,a jej dłonie lądują na kościstych biodrach.Zerkam na nią przelotnie,obdarzając zirytowanym spojrzeniem.-Nie widzisz,że robisz tej dziewczynie krzywdę?
I to zabrzmiało tak bardzo absurdalnie,a ona sama stała się jedynie kolejną z moich osób na czarnej liście.Nie miałam pojęcia o czym mówi.Nie znała sytuacji,mimo to postanowiła udowodnić mi,że wie lepiej.
-Szczerze?-Unoszę wysoko brwi i parskam krótkim śmiechem.-Wali mnie to.
Na korytarzu słychać jedynie nasze przyspieszone oddechy,spowodowane nadmiarem emocji.Jestem wdzięczna Gabrielli,że jeszcze nie otworzyła swojej buźki.Mam bezgraniczną pewność,że cokolwiek by nie powiedziała,wściekłabym się.Stoi wciąż blisko mnie i ze stresu zaczyna obgryzać paznokcie.
-Dlaczego ją dusisz?-Blondynka odzywa się niespodziewanie.Patrzę na nią wkurzona i przewracam oczami. -Kim ty w ogóle jesteś dziecinko?
Robi się czerwona ze złości,co wygląda komicznie w kontraście z jej jasną cerą.
-To nie jest ważne i nie mów na mnie dziecinko.Jestem starsza od ciebie.-Unosi wysoko głowę,zapewne dumna ze swojej przewagi wiekowej.Moje ramiona opadają.-Dlaczego dusiłaś tę dziewczynę?
Milczę przez chwilę zastanawiając się nad jakąś sensowną odpowiedzią,ale zdaje sobie sprawę,że nie muszę odpowiadać nic sensownego. To głupia,pusta blondynka.Jak każda inna.A ja nie muszę się przed nią tłumaczyć,tylko dlatego że ma taką zachciankę. 
-Bo mi się tak podoba.
Zabawnie jest widzieć,jak coraz bardziej gotuje się ze złości.Ciekawe kto tak bardzo wyprowadził ją z równowagi.Uśmiecham się lekko pod nosem.Ta.Ciekawe,rzeczywiście.
-Chciała mnie nastraszyć,zobacz co ze mną zrobiła!
Ostrzegałam.Ostrzegałam,naprawdę.
-Zamknij się,mała szmato!-Moja pięść z całej siły uderza w szafkę tuż obok jej głowy.Oczy Gabrielli,znowu robią się większe,a usta niekontrolowanie uchylają w szoku.Tak bardzo się boi.Mnie jedynie bawi.Śmieszna, mała różowa, dziewczynka,przez którą mam problemy w szkole.
-Nie mam na was czasu,ale bądź pewna,że dokończymy to kiedy indziej.Mam nadzieje,że tym razem wykażesz się odrobiną rozumu i nie otworzysz ust w nieodpowiednim momencie-Warczę ostrzeżenie w stronę przestraszonej Gabrielli i posyłając ostatnie rozbawione spojrzenie,jej zapewne nowej psiapsiółce,stawiam małe  kroki w przeciwną stronę. - Au revoir!

-Co to ma znaczyć ?
Mam ochotę parsknąć na jego śmieszny francuski akcent,ale w ostatniej sekundzie się powstrzymuję.Ach ci Francuzi i ich humorki.Mierzę jego sylwetkę wzrokiem,stwierdzając że jest całkiem niezły.Jego chude ciało opina czarna koszula z dwoma odpiętymi u góry guzikami.Tak,jak zawsze robił to Harry.I te spodnie.Obcisłe dżinsy,których zapewne nie włożyłby żaden chłopak jakiego znam.
-Sorry Fabien,wypadła mi sprawa.-Wzruszam ramionami,podchodząc do biurka stojącego w rogu klasy i siadam na nim,biorąc dziennik w prawą rękę.
-Sprawa,sprawa?-Jego irytacja z minuty na minutę rośnie.Patrzę na niego spod dziennika i uśmiecham się zadziornie kartkując go.
-Ta.
Słyszę głośny tupot jego ciężkich butów i czuję jak intensywnie mi się przygląda.
-A możesz mi powiedzieć,jaka to była sprawa?-Zakłada ręce na biodra,a ja z rozbawieniem stwierdzam,że przyjmuje podobną postawę do tej Lil,kiedy jest na mnie wkurzona.Zastanawiam się przez chwilę,czy też tak wyglądam gdy jestem zła. – Parler!
 -No.Musiałam skasować jedną laskę.-Wzruszam beztrosko ramionami marszcząc czoło,kiedy spoglądam na oceny Clarissy.Są o wiele lepsze od moich.
Jak.To.Możliwe?
To bardzo możliwe.
-Obawiam się,że nie rozumiem moja fille.-Spiker drapie się po karku,a ja odkładam dziennik z trzaskiem na biurko sprawiając że mężczyzna podskakuje do góry niczym piłka.Chichoczę pod nosem.Tak niewinny.Może gdyby był młodszy i nie miał brody,a jego akcent wcale nie byłby tak bardzo irytujący...Hm…może.
-No.Nieważne z resztą.-Łapię dolną wargę w zęby zastanawiając się jak wybrać z tej niezręcznej sytuacji.Po chwili do głowy przychodzi mi świetny pomysł.Obchodzę sylwetkę francuza i staję bliżej niego,rozciągając usta w uśmiechu.
-Zróbmy tak.Strzele Ci  Pauillac’a.Świetny rocznik,wyśmienity smak,sama próbowałam.-Uśmiecham się szeroko,wiedząc jak bardzo Francuzi ubóstwiają wina.-I zapomnimy o sprawie.Dobra?
Patrzę w spokoju,jak Fabien zaciska mocno szczękę,zapewne powstrzymując się od wypowiedzenia brzydkich słów i nie mogąc się powstrzymać,mówi coś po francusku.Zapewne przeklina.
-Po prostu wyjdź.-Patrzę na niego jeszcze przez chwilę,zaskoczona jego reakcją.Chciałam mu fundnąć cholernego Pauillac’a z 94,a on się jeszcze oburza.Kto normalny odmawia alkoholu?- Quitter Nathalie!
Wychodzę.
****
Zamykam oczy,wsłuchując się w The Scientist,Cold play i nakładam na czerwoną gąbkę trochę truskawkowego płynu.Myję całe ciało,czerpiąc przyjemność z dotyku gorącej wody na moim ciele.Uwielbiałam się kąpać.
 Nie rozmawiałam z Liliane od naszej ostatniej kłótni.Mijałyśmy się.Kiedy byłam w szkole,lub gdy byłam w ,,szkole” ona przebywała w domu.A kiedy ja przychodziłam do domu,ona pracowała.Gdybym powiedziała,że taki obrót spraw mi nie odpowiadał,skłamałabym,ale zdawałam sobie sprawę że wiecznie nie będziemy milczeć.Nalewam na dłoń trochę chłodnego szamponu i wcieram go w ciemne włosy,masując głowę.Zamykam oczy,czując jak strumienie wody,obmywają mi twarz.Nie wiedziała,że się upiłam.Ciekawe co by zrobiła,gdyby się dowiedziała.Byłaby zła? Rozczarowana?
Wychodzę z parującej kabiny i owijam ciało białym,puchowym ręcznikiem.Na pewno byłaby zła.Wściekła.Ostatnio coraz częściej jej się to zdarzało.Pewnie też byłabym cały czas wściekłą osobą,gdybym miała irytującą młodszą siostrę,która ciągle pakuje się w problemy.Całe szczęście,to jej przypadła rola grania tej dobrej.Ja zawsze jestem zła.I tak powinno zostać.
Otwieram usta zaskoczona,kiedy Zayn niespodziewanie wchodzi do łazienki i nie przejmując się mną,półnagą,odkręca kran i myje ręce.Jakby w kuchni go nie było!
-Zajęte.-Warczę przez zaciśnięte zęby (co chyba jest dość oczywiste,w końcu niewidoczna nie jestem),na co ten tylko prycha głośno.Wywracam oczami,biorąc majtki w ręce i  wahając się lekko,ostrożnie je zakładam co chwilę zerkając na chłopaka.Robię to samo ze spodenkami.Zostaje mi tylko stanik i wiem,że z nim tak łatwo sobie nie poradzę.Odwracam się do niego,ostrożnie odsuwając ręcznik od  piersi i szybko przyciskam do nich materiał bielizny.Sapię,kiedy nie mogę sobie poradzić z zapięciem.
Nawet nie słyszę jego kroków,ale teraz doskonale czuję jego oddech na swojej szyi.I lodowate dłonie na biodrach,oraz plecach.A później jego zręczne palce zapinają mój biustonosz i czuję się trochę pewniej.Odsuwam się od niego na krok i idę do szafki ,by wyciągnąć z niej suszarkę.Mam nadzieję,że wyjdzie,dlatego nie uciekam do pokoju po ubrania.,ale on wcale nie zwraca na mnie uwagi.Zabiera suszarkę z moich dłoni,podpina ją do gniazdka i naciska czerwony guzik,włączając urządzenia. Jakby robił to od zawsze,zaczyna suszyć moje włosy,przy okazji masując moją głowę.Zamykam oczy rozkoszując się chwilą.Robi to tak niesamowicie,przeplata moje włosy przez swojej długie,chude palce.Czuję muśnięcia jego lodowatych rąk na moim karku,co sprawia mi dodatkową przyjemność.Och…Malik.
Gdy moje włosy są już wystarczająco suche,odkłada suszarkę uprzednio ją wyłączając i bierze czarną szczotkę leżącą  na toaletce.Zaczyna rozczesywać moje czarne włosy,a jego twarz jest tak bardzo skupiona.Jak jeszcze nigdy.Zaciskam usta w wąską linię,kiedy przez przypadek ciągnie mnie za włosy,ale nie komentuję tego.Jesteśmy cicho,żadne z nas nic nie mówi.Mało rozmawiamy,bo mało się widzimy,ale jednak.A teraz nie.Teraz jesteśmy naprawdę cicho.Tak jakby stało się coś złego i nikt nie chciał o tym rozmawiać.I nawet nie przejmuję się tym,że jestem w samej bieliźnie.Zayn już mnie nie krępuje.
-Ja wiem,Nathalie.-Po piętnastu minutach,jego głos przebija ciszę,a ja przełykam głośno ślinę zastanawiając się,co wie.
-Co?
Wiem,że nie odpowie od razu,bo to Zayn.A Zayn nigdy nie odpowiada od razu,dlatego czekam cierpliwie.Dalej rozczesuje kosmyki moich czarnych włosów,co chwilę oblizując wargi.Widzę go w lusterku wiszącym przed nami.Nie patrzy na mnie.Koncentruje się jedynie na tym co robi.Chcę mu powiedzieć,żeby przestał mnie czesać,ale jest to tak przyjemne,że nie potrafię z tego zrezygnować.Zayn rzadko potrafi być tak delikatny.Zawsze jest agresywny i nieprzewidywalny.Przez to się go boję.Przez to mnie pociąga.Przez to go kocham.
-Wiem,że się upiłaś.-Nareszcie.Znowu mogę usłyszeć jego głos.Tak piękny i seksowny.-Głupia,myślisz,że nie słychać było jak się czołgałaś od ściany do ściany? Myślisz,że Liliane jest aż tak głupia że się nie skapczyła?
Podnoszę się  gwałtownie z krzesła,tak że prawie go przewracam i staję przed brunetem,który dalej trzyma szczotkę do włosów w prawej ręce.
-Wiesz Zayn,myślę że jednak jest głupia.A wiesz dlaczego?-Podchodzę do niego bliżej i skanuje jego sylwetkę wzrokiem.-Bo ci tak bezgranicznie ufa.To jest głupie.Ona,jest głupia.
-Jesteś żałosna Nathalie.-Jego gardłowy,wymuszony śmiech,przyprawia mnie o dreszcze .I to jak przybliża się do mnie.Wszystko w nim.Już nie jest tak delikatny.-Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę,że właśnie rozmawiamy o twoim nałogu i Liliane,ale ty musisz być taką kretynką i jak zwykle gadać o nas.Kiedy wreszcie dotrze do ciebie,że nie ma żadnych, jebanych nas?
Czuję ukłucie w sercu,ale moja twarz nadal nie zmienia wyrazu.Miał rację.Byłam kretynką.Egoistką.Zakochaną w diable. Patrzy na mnie,oczekując jakiegokolwiek odzewu,ale prawda była taka,że  nie wiem co powiedzieć.
-Więc,może będziesz tak łaskawa i powiesz mi,czemu znowu zrobiłaś z siebie jeszcze większą idiotkę?
-Przestań Zayn!
-Wiedziałaś.-Mówił niskim głosem,przybliżając się do mnie jeszcze bliżej.Czuję jego ciepły oddech na policzkach.-To cie przerasta,a ty jak na złość ciągle do tego wracasz.Chcesz skończyć jak twój ojciec?
 Chcę go uderzyć za to co powiedział,ale jest szybszy i łapie mój nadgarstek w swoją dużą dłoń.To samo robi z drugim.Nawet nie wiem kiedy przypiera mnie do cholernej ściany.Czuję na nagich plecach chłód płytek tuż za mną,na co się wzdrygam.
-Przestań pieprzyć Zayn.-Wymuszam suchy śmiech,ale po chwili poważnieję.Szarpię się,chcąc wydostać z jego stalowego uścisku,ale jest jak skała.Nie do ruszenia.I jak pułapka.Nie ma drogi ucieczki.-Doskonale wiemy,że masz w dupie i mnie i moją siostrzyczkę.Dość  tej całej szopki.
-Cukiereczku.-Uśmiecha się do mnie zadziornie,przybliżając twarz do mojej.Jego oczy z bliska mają tak intensywny kolor.Czuję jak topię się w morzu czekolady.I ten zapach cynamonu i papierosów działa jak narkotyk na moje wyostrzone zmysły.-Największa rozrywka to seks z twoją siostrą i patrzenie na to,jak bardzo jesteś we mnie zakochana.
Oblizuję usta,przy okazji,muskając językiem jego górną wargę,na co uśmiecha się szeroko.
-Nie dałaś mi tego czego chciałem,więc musiałem zabrać to od Liliane.-Obnaża zęby w szerokim uśmiechu,a ja chcę napluć mu w twarz.-Nigdy nie byłabyś lepsza od niej.
Nie kontroluje ruchu bioder,które jak na zawołanie wypychają się ku niemu. Z pełnych ust wychodzi stłumiony odgłos,a oczy rozszerzają się na mikrosekundę.Jest zaskoczony.Uśmiecham się figlarnie.
-Największą rozrywką,jest patrzenie jak codziennie pragniesz mnie mieć,a nigdy nie możesz dostać.-Szepczę,chcąc być bardziej seksowna i po raz kolejny oblizuję wargi.-Szczególnie teraz,gdy jestem w tej bieliźnie.Pociągam cię Zayn?
Nie wiem czemu to robię.Czemu go prowokuję.
Nigdy nie byłabyś lepsza od niej.
Robię kolejny ruch biodrami,czując wybrzuszenie w jego dresach i przypominam sobie sytuację w kuchni babci Helen.Wtedy to on miał przewagę nade mną.Teraz jest inaczej.
-Lubisz to,Zayn?-Mój szept dociera do jego uszu.Kolejny ruch biodrami.Kolejny i kolejny.I jego jęki,które nakręcają mnie coraz bardziej.Dyszymy cicho,a on pojękuje coraz bardziej.
-Odpowiedz.
-Żałosna z ciebie dziewczynka Nathalie.-Warczy,mocno zaciskając szczękę.Dyszę cicho,patrząc prosto w jego oczy.-Miałem takich jak ty na pęczki.
-Jedyne co mnie w tobie pociąga to ciało.Doprawdy,niczym innym nie mogłabyś się pochwalić.
Nie wiem czemu to robię.Nie wiem czy na złość mnie.Albo Liliane.Albo Zaynowi.Wiem jedynie,że to będzie inne.To co powiem.Co zrobię.
-Więc je weź Zayn.-To było tylko w moich myślach.Nie powiedziałam tego na głos.
-Nie.
-Dlaczego?-To też było w myślach.Jezu,jestem chora.
-Bo gra,jeszcze się nie skończyła.
Zaciskam mocno szczękę,tak że aż bolą mnie zęby i patrzę intensywnie w jego oczy.
-Zakończ ją Zayn.-To zdanie wcale nie brzmi tak przekonująco jakbym chciała.Stoi przede mną z chytrym uśmiechem na twarzy,co utwierdza mnie w przekonaniu,że on naprawdę nie ma serca.
-Błagasz mnie?-Unosi jedną brew,na co przewracam oczami.
-Co?-Mrugam powiekami,jak jaszczurka.
-Błagasz mnie.-Tym razem stwierdza i uśmiecha się tak bardzo podle.I to wcale nie jest słodkie.To jest jak jakiś pieprzony wulkan,który zaraz może wybuchnąć.Bo to Zayn.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-Po prostu.-Syczę,przybliżając swoją twarz do niego.-Zrób.To.
-Co?
Drażni się ze mną.Chce mnie poniżyć nawet teraz.Nawet w tej chwili,w której on również jest podniecony.Obnaża zęby w uśmiechu.
-Pieprz mnie.
Z jego ust wydostaje się gardłowy jęk,a nawet go nie dotknęłam.
-Dlaczego miałbym to zrobić?
Wypycham biodra do przodu i  spotykam się z jego sykiem.Ma przymknięte powieki a długie rzęsy rzucają cienie na jego policzki.To niesamowicie piękny widok,chyba jeszcze nigdy w życiu bardziej nie przypominał mi diabła w ciele anioła.Chyba jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęłam by mnie dotknął,chyba jeszcze nigdy w życiu nie kochałam go tak mocno.Jestem masochistką.
-Bo tego chcę.
-Jak bardzo?-Szepcze z wciąż przymkniętymi powiekami.Uśmiecham się szeroko,po raz kolejny poruszając biodrami przy jego dolnej partii ciała.Nie wiem co robię,nie wiem co robię,nie wiem co robię.
-A ty?-Kolejne pchnięcie biodrami.Kolejny jęk i stęknięcie.Kiedyś to on mnie o to błagał.Teraz to ja płaszczę się przed nim.
-Błagaj mnie.
Nie spodziewam się tych słów.Niesamowite jak bardzo chce mnie poniżyć.Jak bardzo chce żebym czuła się brudna.
Spuszczam głowę,patrząc na płytki.Nie wiem co zrobić.Czy ja naprawdę tego chcę? Chcę oddać mu to,przed czym tak długo się broniłam? Chcę żeby gra się skończyła, a on wygrał?
Czy chcę,żeby odebrał mi mój jedyny dowód niewinności?
Żeby odszedł?
Nie zważam na to.Usta same się otwierają.
-Błagam.-Szept.Tak cichy.-Błagam Zayn.
Jestem pewna,że to nie były moje myśli.Mówię to naprawdę.
Później czuję jego dłonie na moich biodrach,a później na udach.Unosi mnie,a ja oplatam go nogami w pasie.Nie wiem nawet kiedy zdjął spodnie.Wchodzi we mnie nie szczędząc brutalności,jaka do tej pory nie była mi znana.Z pod moich powiek wypływają łzy,których nawet nie stara się ocierać.Patrzy na mnie skupiony na tym co robi,bezlitosny,zimny.
-Dlaczego płaczesz Nathalie?-Szepcze,nie przestając we mnie wchodzić.Szlocham głośno,wiedząc że to co robimy jest złe.Czy żałuję? Nie wiem.Ale chyba to już nie ważne.-Przecież nie robimy nic złego.
Jęczy głośno,kiedy wchodzi we mnie do końca,a ja zagryzam wargi do krwi,czując coraz większy ból.
To coś na kształt mgły.Nic nie widzę.Nie słyszę.Jakbym właśnie straciła słuch i wzrok.Docierają do mnie jego głośne jęki.I  ręka na moim gardle.Poddusza mnie chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy.Czuję jak jego usta jęczą do mojego ucha brudne słowa,których nie chcę słyszeć.I te łzy.Tony gorzkich łez spływające po moich policzkach.Są ciepłe i co chwilę dostają się do moich warg,które Zayn od czasu do czasu muska jakby od niechcenia.Robi to tak brutalnie,jakby zapomniał o całym świecie,bo był w swoim.Zamienił się w tę osobę,która przerażała mnie najbardziej.Nic teraz się dla niego nie liczyło.Zaciskam usta w wąską kreskę,czując  nikłą przyjemność.Z ust wydostaje mi się głośny jęk,stłumiony przez jego rękę.Koniec? Nie,jeszcze nie.Tak.To będzie zaraz.Zaraz skończy.To już.Słyszę ostatni jęk z moich ust i jego ostatnie ,,kurwa” a potem to już koniec. Dyszymy głośno,a on nawet nie jest w stanie utrzymać mnie na rękach.Osuwam się po ścianie i patrzę zamglonym wzrokiem wszędzie,tylko nie na niego.Mój oddech nie może się unormować. Zakrywam twarz dłońmi,kiedy słyszę trzask drzwi.Poszedł sobie.
I stało się.
Coś,za co poszłabym do piekła.
Coś za co pójdę do piekła.

Porażka na całej linii :D 




czwartek, 28 maja 2015

Maybe I love You? Rozdział 27.



-Nie dobrze.-To nie był nawet bełkot.Nawet szept.Właściwie sama nie wiedziałam co to było.To co mówiłam.Nawet nie próbowałam zrozumieć.-Bardzo niedobrze.
Moje nogi wcale nie chciały stać,a usta nie chciały powtarzać słów.Nawet ręce nie chciały szukać paczki papierosów.I nie wiedziałam co zrobić,bo moje ciało wcale ze mną nie współpracowało.Jedno było pewne.Nawaliłam się,tak porządnie.Cholernie porządnie.I nawet nie wiedziałam jak bardzo tęskniłam za tym szumem w głowie i obojętnością na wszystko.Świat teraz był o wiele piękniejszy.Zamiast fajek z kieszeni wyciągam telefon i nawet się nie zastanawiam do kogo chcę zadzwonić.

-To 47 wiadomość jaką ci nagrywam i chyba będę musiała ostro się wysilić żeby powiedzieć coś ciekawego.-Moja dłoń przekłada aparat do drugiej dłoni.Niedbale przykładam go do ucha i uśmiecham się lekko.-Wszystkie ciekawe tematy skończyły się na rozmowie nr.38.Teraz..chyba powiem o czymś innym.-Zaczynam rozglądać się po ciemnym parku.Nawet nie widzę ławek.Jest tak ciemno,że pewnie gdyby nie procenty w mojej krwi odeszłabym stąd jak najszybciej się da.-Mogłabym powiedzieć o wszystkich kolorach jakie widzę,lub policzyć listki na jebanym drzewie.-Wypuszczam powietrze z płuc z głośnym świtem,a rękę jeszcze bardziej zaciskam na telefonie.-ale ja naprawdę nic nie widzę.Więc..cóż chyba pomilczę i poczekam aż ty się odezwiesz.Ale się nie odezwiesz,bo się do mnie nie odzywasz.
Przestępuje z nogi na nogę.I nie jest mi chłodno.Nawet cieplej niż bym chciała.
-Ale pewnie głównym powodem tego,że się do mnie nie odezwiesz jest nagrywanie na sekretarkę.-Mój śmiech jest gardłowy.-Trzymaj się.
Nie rozłączam się.Chcę żeby on to zrobił,chodź wiem że to niemożliwe.Nie chcę się z tym pogodzić.Że już nie słyszę jego głosu.Że on nie chce słyszeć mojego.
Macam dłońmi ławkę i siadam na niej ostrożnie,nie mając ochoty upaść.Gdybym to zrobiła zapewne bym nie wstała.Opieram plecy o oparcie ławki z cichym sapnięciem.Chyba skończyły mi się fajki (ale pewności nie mam ,bo nie znalazłam pustej paczki) i głupie pomysły,a myślałam że taka postać rzeczy nigdy nie będzie miała miejsca w moim życiu.Ta myśl wcale nie wydaje się być aż tak pocieszająca.Ściągam kurtkę po raz kolejny zabierając się za znalezienie paczki papierosów.Mógł być nawet jeden.Nawet pół.Po prostu go potrzebowałam.
Nawet nie spodziewałam się jak bardzo będę szczeliwa gdy je znajdę.Ściskam w dłoni śliskie opakowanie ulubionych fajek i w pośpiechu wyjmuję jedną. Niemrawo wkładam ją do buzi,a moja radość gaśnie niczym świeczka.Fajki są.Zapalniczki brak.I nagle pojawia się nieprawdopodobnie nieprawdopodobne objawienie.
-Idziemy do mnie czy do ciebie?-Podnoszę gwałtownie głowę,a szlug wypada mi z buzi.Widzę jego oświetloną przez telefon twarz.Tak piękna jak zawsze.I cholernie pociągająca.I blondi.Uwieszona na jego szyi,całuje mu skórę brudząc ją swoją ohydną jaskraworóżową szminką.
-Do ciebie skarbie.-Mlaskanie i mlaskanie.Przeplatane z cichym pomrukiwaniem lali.Krzywię się,nie chcąc już więcej tego słyszeć.Kto by pomyślał,że ciężko przebywać w samotności nawet o 3 w nocy.Nawet w parku,nawet w środku cholernego tygodnia.No kto? Nie wiem kto,ale wiem kto nie.
Ja.
-Nie mogę się doczekać,by porządnie cie przelecieć.
-Gdzie chciałbyś to zrobić?
-Na podłodze.-Jego zachrypnięty głos odbija się o moje uszy.
-Tylko?
-Na ścianie.Wszędzie gdzie tylko się da.
-Och błagam.-Jęk wydostający się z moich ust zdradza moją obecność,ale nie mogę go powstrzymać,bo czuję że wszystko podchodzi mi do gardła przez ich sprośną rozmowę.Brzmi jak okropnie obleśny seks telefon.Bleh.Czuję ich wzrok na sobie,później słyszę kroki,a potem chłopak świeci mi telefonem prosto po oczach.
-Do cholery.-Warczę pod nosem,zakrywając twarz dłońmi w akcie zdecydowanego protestu.Pięknie.Po prostu cudownie.
-Nathalie?
-…po prostu.Weź to wyłącz,bo zginiesz-Patrzę przez palce,czy dalej oświetla moją twarz,ale kiedy widzę jak opuszcza telefon,ja opuszczam moje dłonie.-To cholera, wcale nie jest fajne mieć papierosy a zapalniczkę już zgubić.-Rozkładam ręce w geście bezradności,na co oboje posyłają mi zdezorientowane spojrzenie.-Czaicie?
Zerkam w ich stronę,doskonale widząc ich twarze przez latarnię która właśnie się włączyła.Ta latarnia nie była potrzebna,wolałam siedzieć w ciemności.
-Masz może ognia?-Cedzę przez zęby,wiedząc że sami nie domyślą się że potrzebuje w trybie natychmiastowym zapalniczki,zapałek-czegokolwiek.No i potrzebowałam zapalić,czy to aż tak wiele?
-Co tu robisz o tej godzinie,Green?-Casian śmieje się cicho pod nosem,ignorując moją prośbę i na chwilę zapominając o blond piękności,która teraz patrzy na mnie jak na bezdomną.No,pewnie tak wyglądam.I co z tego? Też lustruję ją wzrokiem.zaczynając od czubka tlenionych włosów aż po czerwone szpilki od Louboutin’a.I ta sukienka.Tak krótka.Odsłania nogi,które wydają się nie mieć końca.Jak drabina.Trochę jej zazdrościłam tych nóg,moje były krótkie i posiniaczone.Nic nie mogłam poradzić na to,że tak często się przewracałam.Po pijaku,na trzeźwo rzecz jasna też,ale po pijaku częściej.
-Mogłabym o to samo spytać ciebie Casianie,ale chyba odpowiedź stoi tuż przede mną.-Parskam kpiąco,widząc oburzoną minę jego towarzyszki,która czekała na ostry numer z Malikiem nr.2-Spokojnie laluniu.Chcę od twojego chłoptasia tylko jednego.
Wstaję i podchodzę do niego na chwiejnych nogach.Nie odzywają się.Kładę dłonie na jego klatce piersiowej i sunę nimi do kieszeni  czarnej kurtki z prawdziwej skóry,która jest miękka w dotyku. Ciekawe gdzie moja kurtka.Brunet wydaje się nie wzruszony tym,że właśnie go obmacuję,jedynie obserwuje w spokoju moje ruchy.Wkładam  ręce w kieszenie kurtki szukając upragnionej rzeczy.Kiedy w końcu znajduję zapalniczkę,uśmiecham się i przybliżam usta do jego ucha.
-Miłego ruchania.-Nie porusza się,jedynie uśmiecha na moje słowa,a ja jestem prawie pewna,że jego laska to usłyszała.Idę do ławki i odpalam fajkę,zaciągając się z prawdziwym spokojem i ulgą zarazem.Casian patrzy na mnie,uśmiechając się kpiąco,za to blondyna jest czerwona ze złości.
-Przykro mi Jasmin,ale chyba przełożymy to na kiedy indziej.
-Co?!
Zamykam oczy,słysząc jej pisk,a moja fajka znowu ląduje między wargami.Dym nieprzyjemnie drapie moje gardło.
-Dlaczego?-Teraz jest już spokojniejsza,a przynajmniej tak mi się zdaje.Staram się nie przewrócić oczami,kiedy widzę jak do niego podchodzi.I wcale nie zauważam jej dłoni,która maca dolną partię ciała chłopaka.  Nie słyszę również jej sprośnych słów,które zdają się ogłuszyć bruneta,ale tylko w jej wyobraźni bo tak naprawdę stoi niewzruszony.Widocznie nie aż tak bardzo chciał ją dzisiaj mieć.W przeciwnym wypadku chyba nie zrezygnowałby z niej tak szybko.Blond włosa odchodzi powoli ,zapewne mając nadzieję że ktokolwiek ją zatrzyma.Kiedy widzi,że nie ma tu już czego szukać biegnie,prawie zabijając się na kilkunastu centymetrowych szpilkach.Zabawna kobitka.
Miło było cię poznać Jasmin.Dzisiaj będziesz musiała się zabawić swoim przyjacielem na baterie.
Aż mi jej szkoda. 
-Popełniłeś błąd Casianie.-Uśmiecham się do niego kpiąco,by po chwili ściągnąć ostatni buch z papierosa.Siada obok mnie,patrząc w ciemność.Też tam patrzę,ale nie widzę nic ciekawego,dlatego przenoszę wzrok na jego spokojną twarz.Tak piękną i podobną do Zayn’a,że to aż straszne.-Ona dałaby ci to,czego ode mnie nie dostaniesz.
Nie odpowiedział.I myślałam,że nie ma zamiaru tego zrobić.
-Cierpliwości.
Krew zaczyna żywiej płynąć w moich żyłach,wszystko przez jedno słowo,wypowiedziane z jego ust.Nie byłam tak bardzo pijana jakbym chciała,ani też trzeźwa.Miałam po prostu fazę.
-Coś było pomiędzy tobą i Zaynem.
Wyciągam papierosa z paczki,również częstując go jednym.Nie odmawia.Zapalamy nasze szlugi.
-Tak.
Obracam czarną zapalniczkę w palcach,co chwilę na nowo ją odpalając.Czyżby Zayn mu powiedział? A podobno dziewczyny to plotkary.
Dobre sobie.Zayn.
-Mój brat zawsze miał tendencję do wybierania tych trudnych.-Uśmiecha się w moją stronę,strzepując popiół z czubka szluga.-Najwyraźniej postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zaciągam się papierosem,nie komentując przez chwilę tego co powiedział.Dwie pieczenie na jednym ogniu? Możliwe.Ale zbyt mało oryginalne jak na Zayn’a.On lubił bawić się ludźmi.
-Mylisz się.
-Nie.-Ciemność przebija błysk jego białych zębów.Patrzę w skupieniu na niedopałek w jego palcach,który już po chwili ląduje na ziemi,przygnieciony ciężkim adidasem chłopaka.-Po prostu ty nie chcesz się do tego przyznać.
-Tu jest coś innego.-Wzruszam beztrosko ramionami,również wyrzucając skończonego papierosa.-Byliśmy razem.Jemu chodzi o coś innego.
-Nie.Jemu chodzi o to,co myślę.
Opieram się o niego plecami,zagryzając wargę.Malikowie to naprawdę skomplikowani ludzie. Nigdy nie wiesz,co przyjdzie im do tych podstępnych głów.
-O czym myślisz Casianie?
Chłopak ściąga kurtkę i kładzie ją na moje ramiona,a ja ukradkiem zaciągam się jej pięknym zapachem.Pachnie inaczej niż Zayn.To jest coś innego.Piżm,ale nie cynamon.Raczej cytrusy.I coś jeszcze,czego nie mogę określić.Chodź i tak pięknie.
-Nic nie powiem Nathalie.-Uśmiecha się do mnie niczym rekin.Łapię dolną wargę w zęby szarpiąc jej skórę.
Nie powie.Bo gra się jeszcze nie skończyła.
-Chcesz iść do domu?-Patrzę na niego spod rzęs,a czarna kurtka zsuwa się z moich ramion.

-Czemu Zayn chodzi z twoją siostrą?
-Nie wiem.-Moje ramiona unoszą się i opadają.Już wiem,że alkohol całkowicie wyparował z mojego organizmu,ale nie czuję chłodu przez jego ogromną kurtkę. Po chwili uzmysławiam sobie,że chyba zostawiłam swoją w parku.–To dla niego zabawa.
-Długo chodziliście?
-Rok.-Mój głos jest cichy.
-Zdradzał cię,no  nie?
-Co?-Udaję,że nie słyszę.Naciągam kurtkę na moje ramiona jeszcze bardziej.Nie widzę jego twarzy,ale jestem niemal pewna że się uśmiecha,chodź nie znam powodu.
-No wiesz.-Wzrusza beztrosko ramionami i śmieje się cicho.Zerkam na niego kątem oka.-Nigdy nie był za specjalnie wierny.
-Och…
Nie chcę komentować jego słów.Byłam dla niego nikim.Byłam tylko kolejną,którą zdradzał.Byłam kolejną,której nie był wierny.
Tak głupio zakochana w draniu.
-A co z tobą?-Chrząkam głośno,kiedy słyszę chrypę w moim głosie.Chłopak w odpowiedzi jedynie chichocze.
-Mnie jakoś za specjalnie nie jarają związki.-Kolejne wzruszenie ramionami.-Zayn lubi się wami chwalić,pokazywać publicznie.Czuje się dobrze,kiedy przy jego boku stoi piękna dziewczyna.
Wami.Byłam tylko nią.
Przymykam powieki,kiedy zdaję sobie sprawę że mówi o nas jak o eksponatach muzealnych,albo o innym gównie.
-Mi to nie potrzebne.Po co ich dodatkowo ranić.
-A myślisz,że nie ranisz ich kiedy po prostu z nimi sypiasz,a później porzucasz?
Zerka na mnie i parska głośno.
-Daję im wyraźnie do zrozumienia,że chcę tylko jednego.Nie wyznaję im miłości,nie proszę o nie telefonu.Uważam,że życie jest za krótkie na pieprzenie jednaj laski,a przynajmniej ja jestem na to za młody.Poza tym.-Unosi kąciki ust w górę.-To tylko uzupełnienie wolnego czasu.Sprawiam im i mi przyjemność.Czysty zysk.
-A później papa?
Te słowa brzmią dużo ostrzej,niżeli bym chciała.Chłopak przystaje i patrzy na mnie przez chwilę się nie odzywając.
-Nienawidzisz Zayn’a,nie mnie.Więc daruj sobie te wszystkie gówna,bo obydwoje dobrze wiemy,że to nie o mnie w tym wszystkim chodzi.I nawet nie o te puste laski.
Wbijam ręce do kieszeni kurtki i jedynie prycham kpiąco.
-Czemu Zayn tak bardzo cię nienawidzi?
Odwraca się na pięcie i idzie przed siebie,a ja go doganiam.Czemu wszyscy tak zwlekają z odpowiedzią na pytanie? Jak w jakimś pieprzonym teleturnieju.
-To aż tak widać?
-Raczej.
Nic nie mówi.Idziemy,słuchając śpiewu świerszczy.
-To nie ja powinienem być tym,który ci o tym powie.Ale nie wierz w każde słowo Zayna, Green.-Zatrzymujemy się pod domem i patrzymy na siebie.-To jak cholerna klątwa.
Podchodzi bliżej,a mnie ogłusza dudnienie własnej krwi w uszach.
-My po prostu nie potrafimy kochać.-Składa na mojej szyj mokry pocałunek i odchodzi,a wciąż czuję jego zapach.Piżm i cytrusy.Nie cynamon.

****
Biorę w garść włosy Clar,która klęczy przed toaletą i zwraca jedzenie.Staram się nie zwracać na nią uwagi i obserwuję płytki w jej łazience.Czarna,czerwona biała,czarna,czerwona,czarna,biała…
Koniec.Naciska na spłuczkę i opiera się o deskę klozetową ciężko dysząc.
-Nie znoszę tego,serio.-Mamrocze pod nosem,pukając usta płynem do zębów.Później dokładnie wyciera je ręcznikiem i wychodzi z łazienki.Przez chwilę patrzę przed siebie,ale później idę w jej ślady.
-Chcesz coś do picia?
-O tak.-Odpowiadam od razu i rozsiadam się na kanapie.Przyjaciółka idzie z dwoma szklaneczkami i dużym dzbanem soku pomarańczowego.Szybko nalewam sobie trochę i opróżniam do dna.
-Wow,stara.-Parska,również upijając łyk soku ze szklanki.-Nieźle cię suszy.
Przełykam gorzką ślinę i spuszczam wzrok na swoje dłonie.Wiem,że ona wie,ale nic nie mówi.
-Tak.
Odstawiam pomału szklankę na stół i patrzę na nią.Ma łagodne spojrzenie,ale jej usta są zaciśnięte w wąską kreskę.Co chwilę poprawia kaptur swojej szarej bluzy z Myszką Mick'y,a potem ogląda paznokcie.
-Tak,co,Nathalie?
Wywracam oczami zirytowana.Jakbyś nie wiedziała Clar.
-Tak,piłam.
Milczymy,czego nie znoszę.Clar,oddycha spokojnie przez nos,patrząc na bordową ścianę ozdobioną obrazem.Jest tak brzydki,że nie jestem w stanie utrzymać na nim spojrzenia zbyt długo.Zaciskam palce na szklanej powierzchni naczynia.Nigdy nie lubiłam sztuki.
-Dlaczego?
To nie było oryginalne pytanie.Nawet w najmniejszym stopniu,i chodź go oczekiwałam to również się go bałam.Chciałam ściągnąć jej różowe kapcie z głowami myszy i rzucić nimi o ścianę ,albo warknąć by wreszcie przestała poprawiać kaptur głupiej bluzy,która nawet nie była w jej stylu.Nie zrobiłam tego.
Nie zadawaj pytań,na które nie chcesz znać odpowiedzi,Nathalie.
Nawet nie jest mi źle,że porównuję sytuacje do słów Zayn’a.I chociaż może trochę,to wiem że jest jedną z najmądrzejszych osób jakie znam. 
 -Liliane.-Kiwam głową,jakby siostra właśnie stała przede mną.-Wkurzyła mnie.
Zęby przegryzają wargę,a cienka stróżka krwi pomału wypływa z rany,barwiąc usta na bordowo.A po chwili brodę.Wycieram ją rękawem bluzy.
-Czym?
Jestem bliska wybuchu złości.Nie znoszę się tak zwierzać,a szczególnie z takich bzdurnych rzeczy.
-Wylądowałam na dywaniku u dyrektorki.
Moje ramiona unoszą się i opadają,na co ona posyła mi zaniepokojone spojrzenie.
-Dlaczego?
Sapię zirytowana,i pocieram dłońmi czarne legginsy.
-Pobiłam Gabriellę.
Wciąga z sykiem powietrze,kiedy słyszy moje słowa.Nalewam soku do szklanki i znowu upijam łyka,dodając niepotrzebne:
-Do nieprzytomności.
I te słowa wcale nie powodują tego,że jej wyraz twarzy się zmienia.Może się tego spodziewała.Albo nie pozwala mi po sobie poznać,jak się naprawdę czuje.
-Dlaczego,Nath?
-Kurewsko Clar,chyba znów włączył ci się  czujnik ciągłego pytania.-Mamrocze pod nosem,ciągnąc za nitkę mojej bluzy.-Kocham to.
-Po prostu.-Przymyka powieki i bierze głęboki oddech,pewnie żeby się uspokoić.-po prostu..Cholera,Nathalie czy ty nie możesz być taka jak inne laski i nie umieć trzymać języka za zębami? Powiedz mi i już.Prawda,wcale tak bardzo nie boli.
Patrzę na nią z pod przymrużonych powiek.I nie wiem czy jej to powiedzieć.
-Zwyzywała cię od suk,to dostała za swoje.-Unoszę wysoko głowę.Moje usta wypuszczając urwany oddech.-Nie znienawidź mnie Clar.
-Nie powinnaś tego robić,Nathalie.-Jej głos jest spokojny,mimo to wydaje się zadowolona,że ją broniłam,ale nie chce tego pokazać.
-Wiem.
Jestem taka miła i posłuszna,jak nigdy.To pewnie przez kaca,albo po prostu nie chcę jej dogryzać.W końcu jest ostatnią osobą na jaką mogę liczyć.
Milczymy wciąż i wciąż,a ja z każdą chwilą czuję się coraz bardziej niezręcznie.Przestała patrzeć na paznokcie.A jej ręce nie miętoszą materiału ubrania.
-Wylądowała w szpitalu?
-Tak.
-Na ile?
-Dwa tygodnie.-Mówię niepewnie,zerkając na jej reakcję.Cisza.Niespodziewanie uśmiecha się szeroko jak nigdy i czochra moje włosy.
-Moja dziewczynka.-Przytulamy się mocno i śmiejemy w głos,chodź pewnie żadnej z nas nie jest do śmiechu.Nigdy nie będzie naprawdę okey.
****
Idę szybkim krokiem przez chłodny korytarz szkoły,przygotowując się psychicznie na konfrontacje ze spikerem od francuskiego.Jestem spóźniona ponad 15 minut,tylko dlatego,że wcześniej nie miałam jak zapalić papierosa.
-Cholerny budzik.-Mamroczę  pod nosem.-Cholerny telefon.
Zaprzestaję szybkiego marszu i gwałtownie wykręcam się na pięcie,przybierając na twarzy figlarny uśmiech.Stoi tam.Zmienia książki.Ma złamaną rękę i poranioną twarz.Wcale nie jest mi jej szkoda.Idę w jej kierunku żwawym krokiem i niewiele myśląc łapię szybko drzwiczki jej szafki zamykając je z impetem,tym samym miażdżąc palce dziewczyny.Auć.
-Boże…-Piszczy,przerażona.I jej wzrok tak śmiesznie ucieka to na przytrzaśniętą między drzwiczkami rękę to na mnie.Dyszy ciężko,prawdopodobnie umierając ze strachu.Tak.Chyba o to chodzi.
-Ogarnij się dziewczynko,jak można być tak nie odpornym na ból.-Mamroczę pod nosem zirytowana ,na co ta jedynie wypuszcza z ust cichy odgłos.Unoszę głowę,obserwując jej próby uwolnienia ręki.
-Czego chcesz?-Charczy w moją stronę,a jej ręka nadal uwięziona jest między drzwiczkami.Poległa.-Nie dosyć mi już zrobiłaś?
-Jesteś tak kurewsko śmieszna,dziewczynko.-Moje usta wykrzywia sztuczny uśmiech,ale po chwili poważnieję ,a szczęka bardzo mocno się zaciska.Tak,że aż boli.-Ale słynę z tego,że nie lubię się dużo śmiać Gabriello.
Patrzy na mnie zdezorientowana,a ja jedynie mocniej dociskam drzwiczki do jej ręki.Krzyczy,zauważam że jej oczy są większe z przerażenia,tak jak wtedy kiedy miałam zadać pierwszy cios,który doprowadził ją prosto do karetki a potem do szpitala.
-Czego ode mnie chcesz?-Śmieszy mnie to,że jest bliska płaczu.To niemożliwe,żeby była aż tak miękka.
- Prawdopodobnie zostanę zawieszona w prawach ucznia,przez gówno jakie wcisnęłaś dyrektorce na mój temat.-Syczę te słowa przez zęby,coraz bardziej zirytowana.Nie znam powodu,dlaczego jeszcze jej nie zabiłam.
-Powiedziałam tylko prawdę.-Mówi cicho.
Warczę głośno zwiększając nacisk na jej rękę.Moja,boli mnie od tego,że tak stanowczo zaciskam palce na metalowych drzwiczkach.
-Prawdę?-Śmieję się bez humoru,ale po chwili znowu poważnieję.-Mam ci przypomnieć,kto mnie sprowokował? Znajdzie się sporo świadków tego,że mnie sfaulowałaś i upokorzyłaś Kirę.Sama jesteś sobie winna.-Moje usta przy każdy słowie,muskają jej płatek ucha.
Szlocha cicho,co jeszcze bardziej mnie denerwuje.Jak można być takim mięczakiem? Miała by chociaż odrobinę godności i nie pokazywała mi tego jak bardzo słaba jest,ale ona niemo błaga o litość.To rozdrażnia mnie jeszcze bardziej.
-Ostrzegam cię Gabriello,że jeżeli nie powiesz kochanej pani dyrektor,miłośniczce pieprzonej herbaty z liptona,całej prawdy,ręka nie będzie tylko opuchnięta.
Ostatni raz patrzę na jej dłoń i wypuszczam ją na wolność gwałtownym ruchem.Dziewczyna patrzy na nią,kwiląc cicho i kiwając głową jak opętana.Mój Boże..przecież jej nie odcięłam,to tylko opuchnięcie.
-Zrozumiano?
Nie odzywa się.Podchodzę do niej i przyciskam ją do szafek,tak,że wydają z siebie charakterystyczne odgłosy.Jej ręce kurczowo zaciskają się na moich nadgarstkach,kiedy ja zaciskam palce na jej gardle.Nie była tak wystraszona,kiedy obrażała mnie i moją przyjaciółkę.I mnie prowokowała.I śmiała mi się w twarz.I kablowała na mnie przed dyrektorką udając ofiarę.Zaciskam palce mocniej,przez co blondynka krztusi się.Mój Boże,jak ja nie cierpię konfidentów.Chyba bardziej niż seryjnych morderców nie znoszę donosicieli. 
-Zapytałam o co…
-Puść ją,
Marszczę brwi,przekręcając głowę w stronę właścicielki głosu i kiedy widzę jej minę,odstępuję od Gabrielli na krok,wycierając ręce o materiał dżinsów jakby były brudne.
-Co do cholery?