czwartek, 28 maja 2015

Maybe I love You? Rozdział 27.



-Nie dobrze.-To nie był nawet bełkot.Nawet szept.Właściwie sama nie wiedziałam co to było.To co mówiłam.Nawet nie próbowałam zrozumieć.-Bardzo niedobrze.
Moje nogi wcale nie chciały stać,a usta nie chciały powtarzać słów.Nawet ręce nie chciały szukać paczki papierosów.I nie wiedziałam co zrobić,bo moje ciało wcale ze mną nie współpracowało.Jedno było pewne.Nawaliłam się,tak porządnie.Cholernie porządnie.I nawet nie wiedziałam jak bardzo tęskniłam za tym szumem w głowie i obojętnością na wszystko.Świat teraz był o wiele piękniejszy.Zamiast fajek z kieszeni wyciągam telefon i nawet się nie zastanawiam do kogo chcę zadzwonić.

-To 47 wiadomość jaką ci nagrywam i chyba będę musiała ostro się wysilić żeby powiedzieć coś ciekawego.-Moja dłoń przekłada aparat do drugiej dłoni.Niedbale przykładam go do ucha i uśmiecham się lekko.-Wszystkie ciekawe tematy skończyły się na rozmowie nr.38.Teraz..chyba powiem o czymś innym.-Zaczynam rozglądać się po ciemnym parku.Nawet nie widzę ławek.Jest tak ciemno,że pewnie gdyby nie procenty w mojej krwi odeszłabym stąd jak najszybciej się da.-Mogłabym powiedzieć o wszystkich kolorach jakie widzę,lub policzyć listki na jebanym drzewie.-Wypuszczam powietrze z płuc z głośnym świtem,a rękę jeszcze bardziej zaciskam na telefonie.-ale ja naprawdę nic nie widzę.Więc..cóż chyba pomilczę i poczekam aż ty się odezwiesz.Ale się nie odezwiesz,bo się do mnie nie odzywasz.
Przestępuje z nogi na nogę.I nie jest mi chłodno.Nawet cieplej niż bym chciała.
-Ale pewnie głównym powodem tego,że się do mnie nie odezwiesz jest nagrywanie na sekretarkę.-Mój śmiech jest gardłowy.-Trzymaj się.
Nie rozłączam się.Chcę żeby on to zrobił,chodź wiem że to niemożliwe.Nie chcę się z tym pogodzić.Że już nie słyszę jego głosu.Że on nie chce słyszeć mojego.
Macam dłońmi ławkę i siadam na niej ostrożnie,nie mając ochoty upaść.Gdybym to zrobiła zapewne bym nie wstała.Opieram plecy o oparcie ławki z cichym sapnięciem.Chyba skończyły mi się fajki (ale pewności nie mam ,bo nie znalazłam pustej paczki) i głupie pomysły,a myślałam że taka postać rzeczy nigdy nie będzie miała miejsca w moim życiu.Ta myśl wcale nie wydaje się być aż tak pocieszająca.Ściągam kurtkę po raz kolejny zabierając się za znalezienie paczki papierosów.Mógł być nawet jeden.Nawet pół.Po prostu go potrzebowałam.
Nawet nie spodziewałam się jak bardzo będę szczeliwa gdy je znajdę.Ściskam w dłoni śliskie opakowanie ulubionych fajek i w pośpiechu wyjmuję jedną. Niemrawo wkładam ją do buzi,a moja radość gaśnie niczym świeczka.Fajki są.Zapalniczki brak.I nagle pojawia się nieprawdopodobnie nieprawdopodobne objawienie.
-Idziemy do mnie czy do ciebie?-Podnoszę gwałtownie głowę,a szlug wypada mi z buzi.Widzę jego oświetloną przez telefon twarz.Tak piękna jak zawsze.I cholernie pociągająca.I blondi.Uwieszona na jego szyi,całuje mu skórę brudząc ją swoją ohydną jaskraworóżową szminką.
-Do ciebie skarbie.-Mlaskanie i mlaskanie.Przeplatane z cichym pomrukiwaniem lali.Krzywię się,nie chcąc już więcej tego słyszeć.Kto by pomyślał,że ciężko przebywać w samotności nawet o 3 w nocy.Nawet w parku,nawet w środku cholernego tygodnia.No kto? Nie wiem kto,ale wiem kto nie.
Ja.
-Nie mogę się doczekać,by porządnie cie przelecieć.
-Gdzie chciałbyś to zrobić?
-Na podłodze.-Jego zachrypnięty głos odbija się o moje uszy.
-Tylko?
-Na ścianie.Wszędzie gdzie tylko się da.
-Och błagam.-Jęk wydostający się z moich ust zdradza moją obecność,ale nie mogę go powstrzymać,bo czuję że wszystko podchodzi mi do gardła przez ich sprośną rozmowę.Brzmi jak okropnie obleśny seks telefon.Bleh.Czuję ich wzrok na sobie,później słyszę kroki,a potem chłopak świeci mi telefonem prosto po oczach.
-Do cholery.-Warczę pod nosem,zakrywając twarz dłońmi w akcie zdecydowanego protestu.Pięknie.Po prostu cudownie.
-Nathalie?
-…po prostu.Weź to wyłącz,bo zginiesz-Patrzę przez palce,czy dalej oświetla moją twarz,ale kiedy widzę jak opuszcza telefon,ja opuszczam moje dłonie.-To cholera, wcale nie jest fajne mieć papierosy a zapalniczkę już zgubić.-Rozkładam ręce w geście bezradności,na co oboje posyłają mi zdezorientowane spojrzenie.-Czaicie?
Zerkam w ich stronę,doskonale widząc ich twarze przez latarnię która właśnie się włączyła.Ta latarnia nie była potrzebna,wolałam siedzieć w ciemności.
-Masz może ognia?-Cedzę przez zęby,wiedząc że sami nie domyślą się że potrzebuje w trybie natychmiastowym zapalniczki,zapałek-czegokolwiek.No i potrzebowałam zapalić,czy to aż tak wiele?
-Co tu robisz o tej godzinie,Green?-Casian śmieje się cicho pod nosem,ignorując moją prośbę i na chwilę zapominając o blond piękności,która teraz patrzy na mnie jak na bezdomną.No,pewnie tak wyglądam.I co z tego? Też lustruję ją wzrokiem.zaczynając od czubka tlenionych włosów aż po czerwone szpilki od Louboutin’a.I ta sukienka.Tak krótka.Odsłania nogi,które wydają się nie mieć końca.Jak drabina.Trochę jej zazdrościłam tych nóg,moje były krótkie i posiniaczone.Nic nie mogłam poradzić na to,że tak często się przewracałam.Po pijaku,na trzeźwo rzecz jasna też,ale po pijaku częściej.
-Mogłabym o to samo spytać ciebie Casianie,ale chyba odpowiedź stoi tuż przede mną.-Parskam kpiąco,widząc oburzoną minę jego towarzyszki,która czekała na ostry numer z Malikiem nr.2-Spokojnie laluniu.Chcę od twojego chłoptasia tylko jednego.
Wstaję i podchodzę do niego na chwiejnych nogach.Nie odzywają się.Kładę dłonie na jego klatce piersiowej i sunę nimi do kieszeni  czarnej kurtki z prawdziwej skóry,która jest miękka w dotyku. Ciekawe gdzie moja kurtka.Brunet wydaje się nie wzruszony tym,że właśnie go obmacuję,jedynie obserwuje w spokoju moje ruchy.Wkładam  ręce w kieszenie kurtki szukając upragnionej rzeczy.Kiedy w końcu znajduję zapalniczkę,uśmiecham się i przybliżam usta do jego ucha.
-Miłego ruchania.-Nie porusza się,jedynie uśmiecha na moje słowa,a ja jestem prawie pewna,że jego laska to usłyszała.Idę do ławki i odpalam fajkę,zaciągając się z prawdziwym spokojem i ulgą zarazem.Casian patrzy na mnie,uśmiechając się kpiąco,za to blondyna jest czerwona ze złości.
-Przykro mi Jasmin,ale chyba przełożymy to na kiedy indziej.
-Co?!
Zamykam oczy,słysząc jej pisk,a moja fajka znowu ląduje między wargami.Dym nieprzyjemnie drapie moje gardło.
-Dlaczego?-Teraz jest już spokojniejsza,a przynajmniej tak mi się zdaje.Staram się nie przewrócić oczami,kiedy widzę jak do niego podchodzi.I wcale nie zauważam jej dłoni,która maca dolną partię ciała chłopaka.  Nie słyszę również jej sprośnych słów,które zdają się ogłuszyć bruneta,ale tylko w jej wyobraźni bo tak naprawdę stoi niewzruszony.Widocznie nie aż tak bardzo chciał ją dzisiaj mieć.W przeciwnym wypadku chyba nie zrezygnowałby z niej tak szybko.Blond włosa odchodzi powoli ,zapewne mając nadzieję że ktokolwiek ją zatrzyma.Kiedy widzi,że nie ma tu już czego szukać biegnie,prawie zabijając się na kilkunastu centymetrowych szpilkach.Zabawna kobitka.
Miło było cię poznać Jasmin.Dzisiaj będziesz musiała się zabawić swoim przyjacielem na baterie.
Aż mi jej szkoda. 
-Popełniłeś błąd Casianie.-Uśmiecham się do niego kpiąco,by po chwili ściągnąć ostatni buch z papierosa.Siada obok mnie,patrząc w ciemność.Też tam patrzę,ale nie widzę nic ciekawego,dlatego przenoszę wzrok na jego spokojną twarz.Tak piękną i podobną do Zayn’a,że to aż straszne.-Ona dałaby ci to,czego ode mnie nie dostaniesz.
Nie odpowiedział.I myślałam,że nie ma zamiaru tego zrobić.
-Cierpliwości.
Krew zaczyna żywiej płynąć w moich żyłach,wszystko przez jedno słowo,wypowiedziane z jego ust.Nie byłam tak bardzo pijana jakbym chciała,ani też trzeźwa.Miałam po prostu fazę.
-Coś było pomiędzy tobą i Zaynem.
Wyciągam papierosa z paczki,również częstując go jednym.Nie odmawia.Zapalamy nasze szlugi.
-Tak.
Obracam czarną zapalniczkę w palcach,co chwilę na nowo ją odpalając.Czyżby Zayn mu powiedział? A podobno dziewczyny to plotkary.
Dobre sobie.Zayn.
-Mój brat zawsze miał tendencję do wybierania tych trudnych.-Uśmiecha się w moją stronę,strzepując popiół z czubka szluga.-Najwyraźniej postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zaciągam się papierosem,nie komentując przez chwilę tego co powiedział.Dwie pieczenie na jednym ogniu? Możliwe.Ale zbyt mało oryginalne jak na Zayn’a.On lubił bawić się ludźmi.
-Mylisz się.
-Nie.-Ciemność przebija błysk jego białych zębów.Patrzę w skupieniu na niedopałek w jego palcach,który już po chwili ląduje na ziemi,przygnieciony ciężkim adidasem chłopaka.-Po prostu ty nie chcesz się do tego przyznać.
-Tu jest coś innego.-Wzruszam beztrosko ramionami,również wyrzucając skończonego papierosa.-Byliśmy razem.Jemu chodzi o coś innego.
-Nie.Jemu chodzi o to,co myślę.
Opieram się o niego plecami,zagryzając wargę.Malikowie to naprawdę skomplikowani ludzie. Nigdy nie wiesz,co przyjdzie im do tych podstępnych głów.
-O czym myślisz Casianie?
Chłopak ściąga kurtkę i kładzie ją na moje ramiona,a ja ukradkiem zaciągam się jej pięknym zapachem.Pachnie inaczej niż Zayn.To jest coś innego.Piżm,ale nie cynamon.Raczej cytrusy.I coś jeszcze,czego nie mogę określić.Chodź i tak pięknie.
-Nic nie powiem Nathalie.-Uśmiecha się do mnie niczym rekin.Łapię dolną wargę w zęby szarpiąc jej skórę.
Nie powie.Bo gra się jeszcze nie skończyła.
-Chcesz iść do domu?-Patrzę na niego spod rzęs,a czarna kurtka zsuwa się z moich ramion.

-Czemu Zayn chodzi z twoją siostrą?
-Nie wiem.-Moje ramiona unoszą się i opadają.Już wiem,że alkohol całkowicie wyparował z mojego organizmu,ale nie czuję chłodu przez jego ogromną kurtkę. Po chwili uzmysławiam sobie,że chyba zostawiłam swoją w parku.–To dla niego zabawa.
-Długo chodziliście?
-Rok.-Mój głos jest cichy.
-Zdradzał cię,no  nie?
-Co?-Udaję,że nie słyszę.Naciągam kurtkę na moje ramiona jeszcze bardziej.Nie widzę jego twarzy,ale jestem niemal pewna że się uśmiecha,chodź nie znam powodu.
-No wiesz.-Wzrusza beztrosko ramionami i śmieje się cicho.Zerkam na niego kątem oka.-Nigdy nie był za specjalnie wierny.
-Och…
Nie chcę komentować jego słów.Byłam dla niego nikim.Byłam tylko kolejną,którą zdradzał.Byłam kolejną,której nie był wierny.
Tak głupio zakochana w draniu.
-A co z tobą?-Chrząkam głośno,kiedy słyszę chrypę w moim głosie.Chłopak w odpowiedzi jedynie chichocze.
-Mnie jakoś za specjalnie nie jarają związki.-Kolejne wzruszenie ramionami.-Zayn lubi się wami chwalić,pokazywać publicznie.Czuje się dobrze,kiedy przy jego boku stoi piękna dziewczyna.
Wami.Byłam tylko nią.
Przymykam powieki,kiedy zdaję sobie sprawę że mówi o nas jak o eksponatach muzealnych,albo o innym gównie.
-Mi to nie potrzebne.Po co ich dodatkowo ranić.
-A myślisz,że nie ranisz ich kiedy po prostu z nimi sypiasz,a później porzucasz?
Zerka na mnie i parska głośno.
-Daję im wyraźnie do zrozumienia,że chcę tylko jednego.Nie wyznaję im miłości,nie proszę o nie telefonu.Uważam,że życie jest za krótkie na pieprzenie jednaj laski,a przynajmniej ja jestem na to za młody.Poza tym.-Unosi kąciki ust w górę.-To tylko uzupełnienie wolnego czasu.Sprawiam im i mi przyjemność.Czysty zysk.
-A później papa?
Te słowa brzmią dużo ostrzej,niżeli bym chciała.Chłopak przystaje i patrzy na mnie przez chwilę się nie odzywając.
-Nienawidzisz Zayn’a,nie mnie.Więc daruj sobie te wszystkie gówna,bo obydwoje dobrze wiemy,że to nie o mnie w tym wszystkim chodzi.I nawet nie o te puste laski.
Wbijam ręce do kieszeni kurtki i jedynie prycham kpiąco.
-Czemu Zayn tak bardzo cię nienawidzi?
Odwraca się na pięcie i idzie przed siebie,a ja go doganiam.Czemu wszyscy tak zwlekają z odpowiedzią na pytanie? Jak w jakimś pieprzonym teleturnieju.
-To aż tak widać?
-Raczej.
Nic nie mówi.Idziemy,słuchając śpiewu świerszczy.
-To nie ja powinienem być tym,który ci o tym powie.Ale nie wierz w każde słowo Zayna, Green.-Zatrzymujemy się pod domem i patrzymy na siebie.-To jak cholerna klątwa.
Podchodzi bliżej,a mnie ogłusza dudnienie własnej krwi w uszach.
-My po prostu nie potrafimy kochać.-Składa na mojej szyj mokry pocałunek i odchodzi,a wciąż czuję jego zapach.Piżm i cytrusy.Nie cynamon.

****
Biorę w garść włosy Clar,która klęczy przed toaletą i zwraca jedzenie.Staram się nie zwracać na nią uwagi i obserwuję płytki w jej łazience.Czarna,czerwona biała,czarna,czerwona,czarna,biała…
Koniec.Naciska na spłuczkę i opiera się o deskę klozetową ciężko dysząc.
-Nie znoszę tego,serio.-Mamrocze pod nosem,pukając usta płynem do zębów.Później dokładnie wyciera je ręcznikiem i wychodzi z łazienki.Przez chwilę patrzę przed siebie,ale później idę w jej ślady.
-Chcesz coś do picia?
-O tak.-Odpowiadam od razu i rozsiadam się na kanapie.Przyjaciółka idzie z dwoma szklaneczkami i dużym dzbanem soku pomarańczowego.Szybko nalewam sobie trochę i opróżniam do dna.
-Wow,stara.-Parska,również upijając łyk soku ze szklanki.-Nieźle cię suszy.
Przełykam gorzką ślinę i spuszczam wzrok na swoje dłonie.Wiem,że ona wie,ale nic nie mówi.
-Tak.
Odstawiam pomału szklankę na stół i patrzę na nią.Ma łagodne spojrzenie,ale jej usta są zaciśnięte w wąską kreskę.Co chwilę poprawia kaptur swojej szarej bluzy z Myszką Mick'y,a potem ogląda paznokcie.
-Tak,co,Nathalie?
Wywracam oczami zirytowana.Jakbyś nie wiedziała Clar.
-Tak,piłam.
Milczymy,czego nie znoszę.Clar,oddycha spokojnie przez nos,patrząc na bordową ścianę ozdobioną obrazem.Jest tak brzydki,że nie jestem w stanie utrzymać na nim spojrzenia zbyt długo.Zaciskam palce na szklanej powierzchni naczynia.Nigdy nie lubiłam sztuki.
-Dlaczego?
To nie było oryginalne pytanie.Nawet w najmniejszym stopniu,i chodź go oczekiwałam to również się go bałam.Chciałam ściągnąć jej różowe kapcie z głowami myszy i rzucić nimi o ścianę ,albo warknąć by wreszcie przestała poprawiać kaptur głupiej bluzy,która nawet nie była w jej stylu.Nie zrobiłam tego.
Nie zadawaj pytań,na które nie chcesz znać odpowiedzi,Nathalie.
Nawet nie jest mi źle,że porównuję sytuacje do słów Zayn’a.I chociaż może trochę,to wiem że jest jedną z najmądrzejszych osób jakie znam. 
 -Liliane.-Kiwam głową,jakby siostra właśnie stała przede mną.-Wkurzyła mnie.
Zęby przegryzają wargę,a cienka stróżka krwi pomału wypływa z rany,barwiąc usta na bordowo.A po chwili brodę.Wycieram ją rękawem bluzy.
-Czym?
Jestem bliska wybuchu złości.Nie znoszę się tak zwierzać,a szczególnie z takich bzdurnych rzeczy.
-Wylądowałam na dywaniku u dyrektorki.
Moje ramiona unoszą się i opadają,na co ona posyła mi zaniepokojone spojrzenie.
-Dlaczego?
Sapię zirytowana,i pocieram dłońmi czarne legginsy.
-Pobiłam Gabriellę.
Wciąga z sykiem powietrze,kiedy słyszy moje słowa.Nalewam soku do szklanki i znowu upijam łyka,dodając niepotrzebne:
-Do nieprzytomności.
I te słowa wcale nie powodują tego,że jej wyraz twarzy się zmienia.Może się tego spodziewała.Albo nie pozwala mi po sobie poznać,jak się naprawdę czuje.
-Dlaczego,Nath?
-Kurewsko Clar,chyba znów włączył ci się  czujnik ciągłego pytania.-Mamrocze pod nosem,ciągnąc za nitkę mojej bluzy.-Kocham to.
-Po prostu.-Przymyka powieki i bierze głęboki oddech,pewnie żeby się uspokoić.-po prostu..Cholera,Nathalie czy ty nie możesz być taka jak inne laski i nie umieć trzymać języka za zębami? Powiedz mi i już.Prawda,wcale tak bardzo nie boli.
Patrzę na nią z pod przymrużonych powiek.I nie wiem czy jej to powiedzieć.
-Zwyzywała cię od suk,to dostała za swoje.-Unoszę wysoko głowę.Moje usta wypuszczając urwany oddech.-Nie znienawidź mnie Clar.
-Nie powinnaś tego robić,Nathalie.-Jej głos jest spokojny,mimo to wydaje się zadowolona,że ją broniłam,ale nie chce tego pokazać.
-Wiem.
Jestem taka miła i posłuszna,jak nigdy.To pewnie przez kaca,albo po prostu nie chcę jej dogryzać.W końcu jest ostatnią osobą na jaką mogę liczyć.
Milczymy wciąż i wciąż,a ja z każdą chwilą czuję się coraz bardziej niezręcznie.Przestała patrzeć na paznokcie.A jej ręce nie miętoszą materiału ubrania.
-Wylądowała w szpitalu?
-Tak.
-Na ile?
-Dwa tygodnie.-Mówię niepewnie,zerkając na jej reakcję.Cisza.Niespodziewanie uśmiecha się szeroko jak nigdy i czochra moje włosy.
-Moja dziewczynka.-Przytulamy się mocno i śmiejemy w głos,chodź pewnie żadnej z nas nie jest do śmiechu.Nigdy nie będzie naprawdę okey.
****
Idę szybkim krokiem przez chłodny korytarz szkoły,przygotowując się psychicznie na konfrontacje ze spikerem od francuskiego.Jestem spóźniona ponad 15 minut,tylko dlatego,że wcześniej nie miałam jak zapalić papierosa.
-Cholerny budzik.-Mamroczę  pod nosem.-Cholerny telefon.
Zaprzestaję szybkiego marszu i gwałtownie wykręcam się na pięcie,przybierając na twarzy figlarny uśmiech.Stoi tam.Zmienia książki.Ma złamaną rękę i poranioną twarz.Wcale nie jest mi jej szkoda.Idę w jej kierunku żwawym krokiem i niewiele myśląc łapię szybko drzwiczki jej szafki zamykając je z impetem,tym samym miażdżąc palce dziewczyny.Auć.
-Boże…-Piszczy,przerażona.I jej wzrok tak śmiesznie ucieka to na przytrzaśniętą między drzwiczkami rękę to na mnie.Dyszy ciężko,prawdopodobnie umierając ze strachu.Tak.Chyba o to chodzi.
-Ogarnij się dziewczynko,jak można być tak nie odpornym na ból.-Mamroczę pod nosem zirytowana ,na co ta jedynie wypuszcza z ust cichy odgłos.Unoszę głowę,obserwując jej próby uwolnienia ręki.
-Czego chcesz?-Charczy w moją stronę,a jej ręka nadal uwięziona jest między drzwiczkami.Poległa.-Nie dosyć mi już zrobiłaś?
-Jesteś tak kurewsko śmieszna,dziewczynko.-Moje usta wykrzywia sztuczny uśmiech,ale po chwili poważnieję ,a szczęka bardzo mocno się zaciska.Tak,że aż boli.-Ale słynę z tego,że nie lubię się dużo śmiać Gabriello.
Patrzy na mnie zdezorientowana,a ja jedynie mocniej dociskam drzwiczki do jej ręki.Krzyczy,zauważam że jej oczy są większe z przerażenia,tak jak wtedy kiedy miałam zadać pierwszy cios,który doprowadził ją prosto do karetki a potem do szpitala.
-Czego ode mnie chcesz?-Śmieszy mnie to,że jest bliska płaczu.To niemożliwe,żeby była aż tak miękka.
- Prawdopodobnie zostanę zawieszona w prawach ucznia,przez gówno jakie wcisnęłaś dyrektorce na mój temat.-Syczę te słowa przez zęby,coraz bardziej zirytowana.Nie znam powodu,dlaczego jeszcze jej nie zabiłam.
-Powiedziałam tylko prawdę.-Mówi cicho.
Warczę głośno zwiększając nacisk na jej rękę.Moja,boli mnie od tego,że tak stanowczo zaciskam palce na metalowych drzwiczkach.
-Prawdę?-Śmieję się bez humoru,ale po chwili znowu poważnieję.-Mam ci przypomnieć,kto mnie sprowokował? Znajdzie się sporo świadków tego,że mnie sfaulowałaś i upokorzyłaś Kirę.Sama jesteś sobie winna.-Moje usta przy każdy słowie,muskają jej płatek ucha.
Szlocha cicho,co jeszcze bardziej mnie denerwuje.Jak można być takim mięczakiem? Miała by chociaż odrobinę godności i nie pokazywała mi tego jak bardzo słaba jest,ale ona niemo błaga o litość.To rozdrażnia mnie jeszcze bardziej.
-Ostrzegam cię Gabriello,że jeżeli nie powiesz kochanej pani dyrektor,miłośniczce pieprzonej herbaty z liptona,całej prawdy,ręka nie będzie tylko opuchnięta.
Ostatni raz patrzę na jej dłoń i wypuszczam ją na wolność gwałtownym ruchem.Dziewczyna patrzy na nią,kwiląc cicho i kiwając głową jak opętana.Mój Boże..przecież jej nie odcięłam,to tylko opuchnięcie.
-Zrozumiano?
Nie odzywa się.Podchodzę do niej i przyciskam ją do szafek,tak,że wydają z siebie charakterystyczne odgłosy.Jej ręce kurczowo zaciskają się na moich nadgarstkach,kiedy ja zaciskam palce na jej gardle.Nie była tak wystraszona,kiedy obrażała mnie i moją przyjaciółkę.I mnie prowokowała.I śmiała mi się w twarz.I kablowała na mnie przed dyrektorką udając ofiarę.Zaciskam palce mocniej,przez co blondynka krztusi się.Mój Boże,jak ja nie cierpię konfidentów.Chyba bardziej niż seryjnych morderców nie znoszę donosicieli. 
-Zapytałam o co…
-Puść ją,
Marszczę brwi,przekręcając głowę w stronę właścicielki głosu i kiedy widzę jej minę,odstępuję od Gabrielli na krok,wycierając ręce o materiał dżinsów jakby były brudne.
-Co do cholery?
    

4 komentarze: