-Nie
dobrze.-To nie był nawet bełkot.Nawet szept.Właściwie sama nie wiedziałam co to
było.To co mówiłam.Nawet nie próbowałam zrozumieć.-Bardzo niedobrze.
Moje
nogi wcale nie chciały stać,a usta nie chciały powtarzać słów.Nawet ręce nie
chciały szukać paczki papierosów.I nie wiedziałam co zrobić,bo moje ciało wcale
ze mną nie współpracowało.Jedno było pewne.Nawaliłam się,tak
porządnie.Cholernie porządnie.I nawet nie wiedziałam jak bardzo tęskniłam za
tym szumem w głowie i obojętnością na wszystko.Świat teraz był o wiele
piękniejszy.Zamiast fajek z kieszeni wyciągam telefon i nawet się nie
zastanawiam do kogo chcę zadzwonić.
-To
47 wiadomość jaką ci nagrywam i chyba będę musiała ostro się wysilić żeby
powiedzieć coś ciekawego.-Moja dłoń przekłada aparat do drugiej dłoni.Niedbale
przykładam go do ucha i uśmiecham się lekko.-Wszystkie ciekawe tematy skończyły
się na rozmowie nr.38.Teraz..chyba powiem o czymś innym.-Zaczynam rozglądać się
po ciemnym parku.Nawet nie widzę ławek.Jest tak ciemno,że pewnie gdyby nie
procenty w mojej krwi odeszłabym stąd jak najszybciej się da.-Mogłabym
powiedzieć o wszystkich kolorach jakie widzę,lub policzyć listki na jebanym
drzewie.-Wypuszczam powietrze z płuc z głośnym świtem,a rękę jeszcze bardziej
zaciskam na telefonie.-ale ja naprawdę nic nie widzę.Więc..cóż chyba pomilczę i
poczekam aż ty się odezwiesz.Ale się nie odezwiesz,bo się do mnie nie odzywasz.
Przestępuje
z nogi na nogę.I nie jest mi chłodno.Nawet cieplej niż bym chciała.
-Ale
pewnie głównym powodem tego,że się do mnie nie odezwiesz jest nagrywanie na
sekretarkę.-Mój śmiech jest gardłowy.-Trzymaj się.
Nie rozłączam się.Chcę żeby on to zrobił,chodź wiem że to niemożliwe.Nie chcę się z
tym pogodzić.Że już nie słyszę jego głosu.Że on nie chce słyszeć mojego.
Macam
dłońmi ławkę i siadam na niej ostrożnie,nie mając ochoty upaść.Gdybym to
zrobiła zapewne bym nie wstała.Opieram plecy o oparcie ławki z cichym sapnięciem.Chyba skończyły mi się fajki (ale pewności nie mam ,bo nie znalazłam pustej paczki) i głupie pomysły,a myślałam że taka postać rzeczy
nigdy nie będzie miała miejsca w moim życiu.Ta myśl wcale nie wydaje się być aż tak pocieszająca.Ściągam
kurtkę po raz kolejny zabierając się za znalezienie paczki papierosów.Mógł być
nawet jeden.Nawet pół.Po prostu go potrzebowałam.
Nawet
nie spodziewałam się jak bardzo będę szczeliwa gdy je znajdę.Ściskam w dłoni
śliskie opakowanie ulubionych fajek i w pośpiechu wyjmuję jedną. Niemrawo
wkładam ją do buzi,a moja radość gaśnie niczym świeczka.Fajki są.Zapalniczki
brak.I nagle pojawia się nieprawdopodobnie nieprawdopodobne objawienie.
-Idziemy
do mnie czy do ciebie?-Podnoszę gwałtownie głowę,a szlug wypada mi z buzi.Widzę jego
oświetloną przez telefon twarz.Tak piękna jak zawsze.I cholernie
pociągająca.I blondi.Uwieszona na jego szyi,całuje mu skórę brudząc ją swoją ohydną jaskraworóżową szminką.
-Do
ciebie skarbie.-Mlaskanie i mlaskanie.Przeplatane z cichym pomrukiwaniem lali.Krzywię
się,nie chcąc już więcej tego słyszeć.Kto by pomyślał,że ciężko przebywać w samotności nawet o 3
w nocy.Nawet w parku,nawet w środku cholernego tygodnia.No kto? Nie wiem kto,ale wiem kto nie.
Ja.
Ja.
-Nie
mogę się doczekać,by porządnie cie przelecieć.
-Gdzie
chciałbyś to zrobić?
-Na
podłodze.-Jego zachrypnięty głos odbija się o moje uszy.
-Tylko?
-Na
ścianie.Wszędzie gdzie tylko się da.
-Och
błagam.-Jęk wydostający się z moich ust zdradza moją obecność,ale nie mogę go powstrzymać,bo czuję że wszystko podchodzi mi do gardła przez ich sprośną rozmowę.Brzmi jak okropnie obleśny seks telefon.Bleh.Czuję ich wzrok
na sobie,później słyszę kroki,a potem chłopak świeci mi telefonem prosto po oczach.
-Do
cholery.-Warczę pod nosem,zakrywając twarz dłońmi w akcie zdecydowanego protestu.Pięknie.Po prostu cudownie.
-Nathalie?
-…po
prostu.Weź to wyłącz,bo zginiesz-Patrzę przez palce,czy dalej oświetla moją twarz,ale kiedy widzę jak
opuszcza telefon,ja opuszczam moje dłonie.-To cholera, wcale nie jest fajne mieć
papierosy a zapalniczkę już zgubić.-Rozkładam ręce w geście bezradności,na co
oboje posyłają mi zdezorientowane spojrzenie.-Czaicie?
Zerkam
w ich stronę,doskonale widząc ich twarze przez latarnię która właśnie się włączyła.Ta latarnia nie była potrzebna,wolałam siedzieć w ciemności.
-Masz
może ognia?-Cedzę przez zęby,wiedząc że sami nie domyślą się że potrzebuje w trybie natychmiastowym zapalniczki,zapałek-czegokolwiek.No i potrzebowałam zapalić,czy to aż tak
wiele?
-Co
tu robisz o tej godzinie,Green?-Casian śmieje się cicho pod nosem,ignorując moją prośbę i na chwilę zapominając o
blond piękności,która teraz patrzy na mnie jak na bezdomną.No,pewnie tak wyglądam.I co z tego? Też lustruję ją
wzrokiem.zaczynając od czubka tlenionych włosów aż po czerwone szpilki od
Louboutin’a.I ta sukienka.Tak krótka.Odsłania nogi,które wydają się nie mieć
końca.Jak drabina.Trochę jej zazdrościłam tych nóg,moje były krótkie i posiniaczone.Nic nie mogłam poradzić na to,że tak często się przewracałam.Po pijaku,na trzeźwo rzecz jasna też,ale po pijaku częściej.
-Mogłabym
o to samo spytać ciebie Casianie,ale chyba odpowiedź stoi tuż przede mną.-Parskam
kpiąco,widząc oburzoną minę jego towarzyszki,która czekała na ostry numer z Malikiem nr.2-Spokojnie laluniu.Chcę od twojego
chłoptasia tylko jednego.
Wstaję
i podchodzę do niego na chwiejnych nogach.Nie odzywają się.Kładę dłonie na jego klatce
piersiowej i sunę nimi do kieszeni czarnej kurtki z prawdziwej skóry,która
jest miękka w dotyku. Ciekawe gdzie moja kurtka.Brunet wydaje się nie wzruszony tym,że właśnie go
obmacuję,jedynie obserwuje w spokoju moje ruchy.Wkładam ręce w kieszenie kurtki szukając upragnionej
rzeczy.Kiedy w końcu znajduję zapalniczkę,uśmiecham się i przybliżam usta do
jego ucha.
-Miłego
ruchania.-Nie porusza się,jedynie uśmiecha na moje słowa,a ja jestem prawie
pewna,że jego laska to usłyszała.Idę do ławki i odpalam fajkę,zaciągając się z
prawdziwym spokojem i ulgą zarazem.Casian patrzy na mnie,uśmiechając się kpiąco,za to blondyna
jest czerwona ze złości.
-Przykro
mi Jasmin,ale chyba przełożymy to na kiedy indziej.
-Co?!
Zamykam
oczy,słysząc jej pisk,a moja fajka znowu ląduje między wargami.Dym
nieprzyjemnie drapie moje gardło.
-Dlaczego?-Teraz
jest już spokojniejsza,a przynajmniej tak mi się zdaje.Staram się nie
przewrócić oczami,kiedy widzę jak do niego podchodzi.I wcale nie zauważam jej dłoni,która maca dolną partię ciała
chłopaka. Nie słyszę również jej sprośnych słów,które zdają się ogłuszyć bruneta,ale
tylko w jej wyobraźni bo tak naprawdę stoi niewzruszony.Widocznie nie aż tak
bardzo chciał ją dzisiaj mieć.W przeciwnym wypadku chyba nie zrezygnowałby z
niej tak szybko.Blond włosa odchodzi powoli ,zapewne mając nadzieję że
ktokolwiek ją zatrzyma.Kiedy widzi,że nie ma tu już czego szukać biegnie,prawie
zabijając się na kilkunastu centymetrowych szpilkach.Zabawna kobitka.
Miło było cię poznać Jasmin.Dzisiaj będziesz musiała się zabawić swoim przyjacielem na baterie.
Aż mi jej szkoda.
Miło było cię poznać Jasmin.Dzisiaj będziesz musiała się zabawić swoim przyjacielem na baterie.
Aż mi jej szkoda.
-Popełniłeś
błąd Casianie.-Uśmiecham się do niego kpiąco,by po chwili ściągnąć ostatni buch
z papierosa.Siada obok mnie,patrząc w ciemność.Też tam patrzę,ale nie widzę nic
ciekawego,dlatego przenoszę wzrok na jego spokojną twarz.Tak piękną i podobną
do Zayn’a,że to aż straszne.-Ona dałaby ci to,czego ode mnie nie
dostaniesz.
Nie
odpowiedział.I myślałam,że nie ma zamiaru tego zrobić.
-Cierpliwości.
Krew
zaczyna żywiej płynąć w moich żyłach,wszystko przez jedno słowo,wypowiedziane z
jego ust.Nie byłam tak bardzo pijana jakbym chciała,ani też trzeźwa.Miałam po
prostu fazę.
-Coś
było pomiędzy tobą i Zaynem.
Wyciągam
papierosa z paczki,również częstując go jednym.Nie odmawia.Zapalamy nasze
szlugi.
-Tak.
Obracam
czarną zapalniczkę w palcach,co chwilę na nowo ją odpalając.Czyżby Zayn mu powiedział?
A podobno dziewczyny to plotkary.
Dobre
sobie.Zayn.
-Mój
brat zawsze miał tendencję do wybierania tych trudnych.-Uśmiecha się w moją
stronę,strzepując popiół z czubka szluga.-Najwyraźniej postanowił upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu.
Zaciągam
się papierosem,nie komentując przez chwilę tego co powiedział.Dwie pieczenie na
jednym ogniu? Możliwe.Ale zbyt mało oryginalne jak na Zayn’a.On lubił bawić się
ludźmi.
-Mylisz
się.
-Nie.-Ciemność
przebija błysk jego białych zębów.Patrzę w skupieniu na niedopałek w jego
palcach,który już po chwili ląduje na ziemi,przygnieciony ciężkim adidasem
chłopaka.-Po prostu ty nie chcesz się do tego przyznać.
-Tu
jest coś innego.-Wzruszam beztrosko ramionami,również wyrzucając skończonego
papierosa.-Byliśmy razem.Jemu chodzi o coś innego.
-Nie.Jemu
chodzi o to,co myślę.
Opieram
się o niego plecami,zagryzając wargę.Malikowie to naprawdę skomplikowani
ludzie. Nigdy nie wiesz,co przyjdzie im do tych podstępnych głów.
-O
czym myślisz Casianie?
Chłopak
ściąga kurtkę i kładzie ją na moje ramiona,a ja ukradkiem zaciągam się jej
pięknym zapachem.Pachnie inaczej niż Zayn.To jest coś innego.Piżm,ale nie
cynamon.Raczej cytrusy.I coś jeszcze,czego nie mogę określić.Chodź i tak
pięknie.
-Nic
nie powiem Nathalie.-Uśmiecha się do mnie niczym rekin.Łapię dolną wargę w zęby
szarpiąc jej skórę.
Nie
powie.Bo gra się jeszcze nie skończyła.
-Chcesz
iść do domu?-Patrzę na niego spod rzęs,a czarna kurtka zsuwa się z moich
ramion.
-Czemu
Zayn chodzi z twoją siostrą?
-Nie
wiem.-Moje ramiona unoszą się i opadają.Już wiem,że alkohol całkowicie
wyparował z mojego organizmu,ale nie czuję chłodu przez jego ogromną kurtkę. Po chwili uzmysławiam sobie,że chyba zostawiłam swoją w parku.–To
dla niego zabawa.
-Długo
chodziliście?
-Rok.-Mój
głos jest cichy.
-Zdradzał
cię,no nie?
-Co?-Udaję,że nie słyszę.Naciągam
kurtkę na moje ramiona jeszcze bardziej.Nie widzę jego twarzy,ale jestem niemal
pewna że się uśmiecha,chodź nie znam powodu.
-No
wiesz.-Wzrusza beztrosko ramionami i śmieje się cicho.Zerkam na niego kątem
oka.-Nigdy nie był za specjalnie wierny.
-Och…
Nie
chcę komentować jego słów.Byłam dla niego nikim.Byłam tylko kolejną,którą
zdradzał.Byłam kolejną,której nie był wierny.
Tak
głupio zakochana w draniu.
-A
co z tobą?-Chrząkam głośno,kiedy słyszę chrypę w moim głosie.Chłopak w
odpowiedzi jedynie chichocze.
-Mnie
jakoś za specjalnie nie jarają związki.-Kolejne wzruszenie ramionami.-Zayn lubi
się wami chwalić,pokazywać publicznie.Czuje się dobrze,kiedy przy jego boku
stoi piękna dziewczyna.
Wami.Byłam
tylko nią.
Przymykam
powieki,kiedy zdaję sobie sprawę że mówi o nas jak o eksponatach
muzealnych,albo o innym gównie.
-Mi
to nie potrzebne.Po co ich dodatkowo ranić.
-A
myślisz,że nie ranisz ich kiedy po prostu z nimi sypiasz,a później porzucasz?
Zerka
na mnie i parska głośno.
-Daję
im wyraźnie do zrozumienia,że chcę tylko jednego.Nie wyznaję im miłości,nie proszę o nie telefonu.Uważam,że życie jest za krótkie na pieprzenie jednaj laski,a przynajmniej ja jestem na to za młody.Poza
tym.-Unosi kąciki ust w górę.-To tylko uzupełnienie wolnego czasu.Sprawiam im
i mi przyjemność.Czysty zysk.
-A
później papa?
Te
słowa brzmią dużo ostrzej,niżeli bym chciała.Chłopak przystaje i patrzy na mnie
przez chwilę się nie odzywając.
-Nienawidzisz
Zayn’a,nie mnie.Więc daruj sobie te wszystkie gówna,bo obydwoje dobrze wiemy,że
to nie o mnie w tym wszystkim chodzi.I nawet nie o te puste laski.
Wbijam
ręce do kieszeni kurtki i jedynie prycham kpiąco.
-Czemu
Zayn tak bardzo cię nienawidzi?
Odwraca
się na pięcie i idzie przed siebie,a ja go doganiam.Czemu wszyscy tak zwlekają z odpowiedzią na pytanie? Jak w jakimś pieprzonym teleturnieju.
-To
aż tak widać?
-Raczej.
Nic
nie mówi.Idziemy,słuchając śpiewu świerszczy.
-To
nie ja powinienem być tym,który ci o tym powie.Ale nie wierz w każde słowo
Zayna, Green.-Zatrzymujemy się pod domem i patrzymy na siebie.-To jak cholerna
klątwa.
Podchodzi
bliżej,a mnie ogłusza dudnienie własnej krwi w uszach.
-My
po prostu nie potrafimy kochać.-Składa na mojej szyj mokry pocałunek i
odchodzi,a wciąż czuję jego zapach.Piżm i cytrusy.Nie cynamon.
****
Biorę
w garść włosy Clar,która klęczy przed toaletą i zwraca jedzenie.Staram się nie
zwracać na nią uwagi i obserwuję płytki w jej łazience.Czarna,czerwona biała,czarna,czerwona,czarna,biała…
Koniec.Naciska
na spłuczkę i opiera się o deskę klozetową ciężko dysząc.
-Nie
znoszę tego,serio.-Mamrocze pod nosem,pukając usta płynem do zębów.Później
dokładnie wyciera je ręcznikiem i wychodzi z łazienki.Przez chwilę patrzę przed
siebie,ale później idę w jej ślady.
-Chcesz
coś do picia?
-O
tak.-Odpowiadam od razu i rozsiadam się na kanapie.Przyjaciółka idzie z dwoma
szklaneczkami i dużym dzbanem soku pomarańczowego.Szybko nalewam sobie trochę i
opróżniam do dna.
-Wow,stara.-Parska,również
upijając łyk soku ze szklanki.-Nieźle cię suszy.
Przełykam
gorzką ślinę i spuszczam wzrok na swoje dłonie.Wiem,że ona wie,ale nic nie
mówi.
-Tak.
Odstawiam
pomału szklankę na stół i patrzę na nią.Ma łagodne spojrzenie,ale jej usta są
zaciśnięte w wąską kreskę.Co chwilę poprawia kaptur swojej szarej bluzy z Myszką Mick'y,a potem ogląda paznokcie.
-Tak,co,Nathalie?
Wywracam
oczami zirytowana.Jakbyś nie wiedziała Clar.
-Tak,piłam.
Milczymy,czego
nie znoszę.Clar,oddycha spokojnie przez nos,patrząc na bordową ścianę ozdobioną
obrazem.Jest tak brzydki,że nie jestem w stanie utrzymać na nim spojrzenia zbyt
długo.Zaciskam palce na szklanej powierzchni naczynia.Nigdy nie lubiłam sztuki.
-Dlaczego?
To
nie było oryginalne pytanie.Nawet w najmniejszym stopniu,i chodź go oczekiwałam
to również się go bałam.Chciałam ściągnąć jej różowe kapcie z głowami myszy i rzucić nimi o ścianę ,albo warknąć by wreszcie przestała poprawiać kaptur głupiej bluzy,która nawet nie była w jej stylu.Nie zrobiłam tego.
Nie zadawaj
pytań,na które nie chcesz znać odpowiedzi,Nathalie.
Nawet
nie jest mi źle,że porównuję sytuacje do słów Zayn’a.I chociaż może trochę,to
wiem że jest jedną z najmądrzejszych osób jakie znam.
-Liliane.-Kiwam głową,jakby siostra właśnie
stała przede mną.-Wkurzyła mnie.
Zęby
przegryzają wargę,a cienka stróżka krwi pomału wypływa z rany,barwiąc usta na
bordowo.A po chwili brodę.Wycieram ją rękawem bluzy.
-Czym?
Jestem
bliska wybuchu złości.Nie znoszę się tak zwierzać,a szczególnie z takich
bzdurnych rzeczy.
-Wylądowałam
na dywaniku u dyrektorki.
Moje
ramiona unoszą się i opadają,na co ona posyła mi zaniepokojone spojrzenie.
-Dlaczego?
Sapię
zirytowana,i pocieram dłońmi czarne legginsy.
-Pobiłam
Gabriellę.
Wciąga
z sykiem powietrze,kiedy słyszy moje słowa.Nalewam soku do szklanki i znowu
upijam łyka,dodając niepotrzebne:
-Do
nieprzytomności.
I
te słowa wcale nie powodują tego,że jej wyraz twarzy się zmienia.Może się
tego spodziewała.Albo nie pozwala mi po sobie poznać,jak się naprawdę czuje.
-Dlaczego,Nath?
-Kurewsko
Clar,chyba znów włączył ci się czujnik
ciągłego pytania.-Mamrocze pod nosem,ciągnąc za nitkę mojej bluzy.-Kocham to.
-Po
prostu.-Przymyka powieki i bierze głęboki oddech,pewnie żeby się uspokoić.-po
prostu..Cholera,Nathalie czy ty nie możesz być taka jak inne laski i nie umieć trzymać języka za zębami? Powiedz mi i już.Prawda,wcale tak bardzo nie boli.
Patrzę
na nią z pod przymrużonych powiek.I nie wiem czy jej to powiedzieć.
-Zwyzywała
cię od suk,to dostała za swoje.-Unoszę wysoko głowę.Moje usta wypuszczając
urwany oddech.-Nie znienawidź mnie Clar.
-Nie
powinnaś tego robić,Nathalie.-Jej głos jest spokojny,mimo to wydaje się zadowolona,że ją broniłam,ale nie chce tego pokazać.
-Wiem.
Jestem
taka miła i posłuszna,jak nigdy.To pewnie przez kaca,albo po prostu nie chcę
jej dogryzać.W końcu jest ostatnią osobą na jaką mogę liczyć.
Milczymy
wciąż i wciąż,a ja z każdą chwilą czuję się coraz bardziej niezręcznie.Przestała patrzeć na paznokcie.A jej ręce nie miętoszą materiału ubrania.
-Wylądowała
w szpitalu?
-Tak.
-Na
ile?
-Dwa
tygodnie.-Mówię niepewnie,zerkając na jej reakcję.Cisza.Niespodziewanie uśmiecha się szeroko jak nigdy i czochra moje włosy.
-Moja
dziewczynka.-Przytulamy się mocno i śmiejemy w głos,chodź pewnie żadnej z nas
nie jest do śmiechu.Nigdy nie będzie naprawdę okey.
****
Idę
szybkim krokiem przez chłodny korytarz szkoły,przygotowując się psychicznie na
konfrontacje ze spikerem od francuskiego.Jestem spóźniona ponad 15 minut,tylko
dlatego,że wcześniej nie miałam jak zapalić papierosa.
-Cholerny
budzik.-Mamroczę pod nosem.-Cholerny
telefon.
Zaprzestaję
szybkiego marszu i gwałtownie wykręcam się na pięcie,przybierając na twarzy
figlarny uśmiech.Stoi tam.Zmienia książki.Ma złamaną rękę i poranioną
twarz.Wcale nie jest mi jej szkoda.Idę w jej kierunku żwawym krokiem i niewiele myśląc łapię
szybko drzwiczki jej szafki zamykając je z impetem,tym samym miażdżąc palce
dziewczyny.Auć.
-Boże…-Piszczy,przerażona.I
jej wzrok tak śmiesznie ucieka to na przytrzaśniętą między drzwiczkami rękę to na
mnie.Dyszy ciężko,prawdopodobnie umierając ze strachu.Tak.Chyba o to chodzi.
-Ogarnij
się dziewczynko,jak można być tak nie odpornym na ból.-Mamroczę pod nosem zirytowana ,na co
ta jedynie wypuszcza z ust cichy odgłos.Unoszę głowę,obserwując jej próby uwolnienia ręki.
-Czego
chcesz?-Charczy w moją stronę,a jej ręka nadal uwięziona jest między
drzwiczkami.Poległa.-Nie dosyć mi już zrobiłaś?
-Jesteś
tak kurewsko śmieszna,dziewczynko.-Moje usta wykrzywia sztuczny uśmiech,ale po
chwili poważnieję ,a szczęka bardzo mocno się zaciska.Tak,że aż boli.-Ale słynę
z tego,że nie lubię się dużo śmiać Gabriello.
Patrzy
na mnie zdezorientowana,a ja jedynie mocniej dociskam drzwiczki do jej
ręki.Krzyczy,zauważam że jej oczy są większe z przerażenia,tak jak wtedy kiedy miałam zadać pierwszy cios,który doprowadził ją prosto do karetki a potem do szpitala.
-Czego
ode mnie chcesz?-Śmieszy mnie to,że jest bliska płaczu.To niemożliwe,żeby była
aż tak miękka.
- Prawdopodobnie zostanę zawieszona w prawach
ucznia,przez gówno jakie wcisnęłaś dyrektorce na mój temat.-Syczę te słowa
przez zęby,coraz bardziej zirytowana.Nie znam powodu,dlaczego jeszcze jej nie
zabiłam.
-Powiedziałam
tylko prawdę.-Mówi cicho.
Warczę
głośno zwiększając nacisk na jej rękę.Moja,boli mnie od tego,że tak stanowczo zaciskam palce na metalowych drzwiczkach.
-Prawdę?-Śmieję
się bez humoru,ale po chwili znowu poważnieję.-Mam ci przypomnieć,kto mnie
sprowokował? Znajdzie się sporo świadków tego,że mnie sfaulowałaś i upokorzyłaś
Kirę.Sama jesteś sobie winna.-Moje usta przy każdy słowie,muskają jej płatek
ucha.
Szlocha
cicho,co jeszcze bardziej mnie denerwuje.Jak można być takim mięczakiem? Miała
by chociaż odrobinę godności i nie pokazywała mi tego jak bardzo słaba jest,ale
ona niemo błaga o litość.To rozdrażnia mnie jeszcze bardziej.
-Ostrzegam
cię Gabriello,że jeżeli nie powiesz kochanej pani dyrektor,miłośniczce pieprzonej herbaty
z liptona,całej prawdy,ręka nie będzie tylko opuchnięta.
Ostatni
raz patrzę na jej dłoń i wypuszczam ją na wolność gwałtownym ruchem.Dziewczyna patrzy na nią,kwiląc cicho i kiwając głową jak opętana.Mój Boże..przecież jej nie
odcięłam,to tylko opuchnięcie.
-Zrozumiano?
Nie
odzywa się.Podchodzę do niej i przyciskam ją do szafek,tak,że wydają z siebie
charakterystyczne odgłosy.Jej ręce kurczowo zaciskają się na moich nadgarstkach,kiedy ja zaciskam palce na jej gardle.Nie była tak wystraszona,kiedy obrażała mnie i moją przyjaciółkę.I mnie prowokowała.I śmiała mi się w twarz.I kablowała na mnie przed dyrektorką udając ofiarę.Zaciskam palce mocniej,przez co blondynka krztusi się.Mój Boże,jak ja nie cierpię konfidentów.Chyba bardziej niż seryjnych morderców nie znoszę donosicieli.
-Zapytałam
o co…
-Puść
ją,
Marszczę
brwi,przekręcając głowę w stronę właścicielki głosu i kiedy widzę jej minę,odstępuję od Gabrielli na krok,wycierając ręce o materiał dżinsów jakby były brudne.
-Co
do cholery?