Zamieram w bezruchu i niemal czuję,jak moje serce na chwile
zaprzestaje swojego rytmu.Patrzę na nią,przez dłuższą chwilę,by po chwili
parsknąć krótkim śmiechem.Dziewczyna marszczy czarne brwi.
-Zabawne Clar.-Wypuszczam głośno powietrze z płuc.-naprawdę
zabawne.Prawie się nabrałam.
-C..co?-Bierze drżący oddech do płuc.-Co do cholery Nat?
-Nieźle.-Kręcę głową,po czym śmieję się
dźwięcznie.-Naprawdę.
-Nathalie.-Odstawia kubek z napojem na stolik i wstaje,pozwalając
kocu zsunąć się z jej ciała.Znalazł się pod jej nogami,ale ona się tym nie
przejmuje.Ma wzrok utkwiony we mnie.Najgorsze jest to,że on wcale nie mówił
mi: masz rację,to żart.
Mówił: nie masz racji,to totalna prawda.
-Pieprzysz Kira.-Pokręciłam głową.-pieprzysz..to.To nie może
być..
-To prawda Nat.-Wytrzeszcza oczy.Zagryzam dolną
wargę,uświadamiając się w obecnej sytuacji.
Kira jest w ciąży.
Będzie miała dziecko.
Za kilka miesięcy.
-Co?-Dukam wreszcie ,spuszczając głowę.Pozwalam by za długa
grzywka dostała się do moich oczu i mimo,że mocno je podrażniła,nie odgarniam
jej na bok.Niemożliwe.Przesłyszałam się.Przesłyszałam.
-Nat..
-Kpisz?-Warczę,podnosząc głowę.Podchodzę do niej,tak,że
prawie stykamy się klatkami piersiowymi.Teraz to ona opuszcza głowę,nie mogąc
patrzeć mi w oczy.-Kpisz ze mnie Kira?
-Nie Nathalie.-Szepcze.Jej policzki pokryły rumieńce
upokorzenia.-Nie.
Najdziwniejsze było to,że zamiast płakać,lub wrzeszczeć,ja
mam ochotę się śmiać.Głośno.I klaskać.Tak.Klaszczmy.Panie i panowie,aplauz dla
Clarissy Fray i Zayn'a-sukinsyna-Malika.Aplauz dla dziecka,które za niedługo
się urodzi i dla Lil,która wszystkich nas pozabija.Klaszczmy.Śmiejmy się.Nie
płaczmy.
Nie ma jebanego powodu do płaczu.
-Wiesz.-Wzdycham i przeczesuję włosy palcami.-Po co mi to
mówisz?
-Nathalie.-Mówi pewnie,wypuszczając powietrze z
płuc.Podnosi ręke jakby chciała mnie dotknąć,ale ja się odsuwam.-Jesteś moją przyjaciółką.
-Właśnie.-Śmieję się głośno,klepiąc ją po ramieniu.Podskakuje
na mój gwałtowny przypływ radości.-A wiesz kto powinien dowiedzieć się
pierwszy?
-N..nie-Jąka się niepewnie,obdarzając mnie chwiejnym
spojrzeniem,jakby się mnie bała.
Może słusznie.
-Ojciec dziecka!-Wykrzykuję radośnie,wciąż głupkowato się
uśmiechając.
Wyciągam telefon z przedniej kieszeni spodni i wystukuje
numer na dotykowej klawiaturze.
-Powiedzmy mu!-Krzyczę z przesadnym entuzjazmem,naciskając zieloną słuchawkę.Przed
oczami staje mi przerażona mina Zayn’a i wprost nie mogę do czekać się,aż
wreszcie oboje dostaną za swoje.Karma.To się chyba tak nazywa.
-Nathalie.-Przybiera oburzony wyraz twarzy podchodząc do
mnie.-Nie rób tego!
Nie zważając na jej słowa,czekam na sygnał połączenia.Mogła
mi naskoczyć.
-Nathalie!-Wrzeszczy,zakładając ręce na biodrach.Jaka
waleczna.Nie ma co!
-Shh.-Przykładam,teatralnym gestem palec do ust.-Rozmawiam.
-Nathalie?-Słyszę jego głos pod drugiej stronie aparatu.
-Się masz Zayn-Uśmiecham się ironicznie,widząc zbolałą minę
ciemnowłosej.Tylko poczekaj.Dostaniesz za swoje ty podły zdrajco.
-I znowu piłaś cukiereczku.-Chichocze cicho.Oj,śmiej się
śmiej.Bo później nie będzie ci już do śmiechu cwaniaczku.-I co ja mam z tobą zrobić? Tyle razy ci mówiłem,byś ograniczyła alkohol.Zajmę się tobą kiedy przyjadę.Narka.
-Chwila!-Krzyczę,chyba za głośno niżeli chciałam,odruchowo unosząc dłoń do góry jakbym chciała go powstrzymać co jest bardziej niż niedorzeczne.Biorę
głęboki oddech,zaciskając usta w cienką linię.-Gdzie jesteś?
-Stęskniłaś się cukiereczku?-Śmieje się.Krzywię usta,gdy
ponownie słyszę te zbyt słodkie przezwisko.Cukiereczku? Co skłoniło go do tak
absurdalnego słowa,skierowanego do mnie? Nie byłam ani słodka,ani kolorowa.Więc?
Dlaczego cholerny cukiereczek.
Zapytaj Gabriela,który
nazywa cię Aniołem.
-Można tak powiedzieć.-Mrugam do Clar,której twarz przybrała
kolor dojrzałego pomidora.
-Załatwiam pewne sprawy poza miastem.-Objaśnia krótko.
-Kiedy zamierzasz przyjechać?-Pytam zniecierpliwiona,unosząc
brwi do góry.
-Raczej pod wieczór.-Mruczy.Słyszę szelest,później cisze.Znów
szelest.
-Wspaniale.-Wykrzywiam kącik ust w uśmiechu.-Więc do
zobaczenia.
-Cokolwiek-Mamrocze,a potem rozłącza się,a ja rzucam telefon na kanapę,na której sama później się lokuję.
-Coś ty narobiła?-Pyta roztrzęsiona Clar,a potem wybucha głośnym płaczem i wybiega z domu jak oparzona.Odprowadzam ją spokojnym wzrokiem,który później ląduje na drzwiach,którymi ostentacyjnie trzasnęła,jakby chciała mi powiedzieć ,,nienawidzę cię dziwko" Jej pytanie obija mi się o uszy,a ja podchodzę do barku z alkoholem i nalewam sobie trochę do szklanki.Kiedy czuję na języku palący,gorzki smak whisky,przymykam oczy.Co zrobiłam?
Nie mam pojęcia Clar.Ale z pewnością nic dobrego.
-Coś ty narobiła?-Pyta roztrzęsiona Clar,a potem wybucha głośnym płaczem i wybiega z domu jak oparzona.Odprowadzam ją spokojnym wzrokiem,który później ląduje na drzwiach,którymi ostentacyjnie trzasnęła,jakby chciała mi powiedzieć ,,nienawidzę cię dziwko" Jej pytanie obija mi się o uszy,a ja podchodzę do barku z alkoholem i nalewam sobie trochę do szklanki.Kiedy czuję na języku palący,gorzki smak whisky,przymykam oczy.Co zrobiłam?
Nie mam pojęcia Clar.Ale z pewnością nic dobrego.
****
-Czekaj,czekaj.-Niall,mruga jasnymi
oczami,gwałtownie wstając z białej puchy-poduchy,na której właśnie
siedzieliśmy.Zaczyna chodzić,po swoim pokoju i ciągnąć za blond
włosy,co było normalne kiedy nad czymś intensywnie myślał,bądź się denerwował.Zawsze się zastanawiałam,jakim cudem wciąż tyle ich miał skoro wyrywał je garściami.Obserwuję go z pozornym spokojem wymalowanym na twarzy.On za to jest
zdenerwowany..-Kilkanaście dni nie dawałaś
znaku życia pogrążona w cholernej depresji,a teraz tak przychodzisz i po prostu
oznajmiasz mi,że Kira jest w ciąży?
-Nie nazwałabym tego depresją.Raczej lekkim załamaniem.-Mówię,wzruszając przy tym leniwie ramionami.-Ale coś ja to.
-Jezus.-Mruczy,bardziej do siebie i zagryza dolną wargę
najwyraźniej bardzo intensywnie nad czymś rozmyślając.Tak.Cały Niall.
-Jesteś głupia Nat.-Warczy w moją stronę,groźnie marszcząc
brwi.Na tyle groźne na le pozwala mu jego uroczy i niewinny wygląd..Posyłam w jego kierunku szeroki uśmiech ,nic nie mówiąc.-Myślisz,że
to on…?
-Hm..?-Unoszę brwi,nie bardzo wiedząc co chłopak ma na
myśli.Sapie zirytowany z powrotem siadając na swoim poprzednim miejscu.Pociera
dłońmi swoje jasne dżinsy.Patrzę na każdym jego ruch i wyciągam się na całą długość pufy, ziewając.
-Myślisz,że Zayn jest ojcem? –Drapie się po karku
zakłopotany.-No…tego dziecka.
-Och..-Patrzę na ścianę,na której zawieszony był plakat
z..Justinem Bieberem? Przez chwilę po prostu wpatruję się w grzywkę piosenkarza a potem wzdycham cicho-Ja...nie wiem.Myślisz,że pieprzyła by kogoś
innego?
-Nie wiem.-Wzrusza ramionami,wykrzywiając twarz w widocznym
grymasie.Zerka na mnie niepewnie-Nie mogę uwierzyć,że ona..Zayn.Zayn i ona.-Kręci gwałtownie głową,jakby
chciał wyrzucić z niej niechciane myśli.Też nie mogłam w to uwierzyć.Jeszcze po
Zayn'ie mogłam się tego spodziewać,ale Clar? Moja przyjaciółka.Znałyśmy się
kilkanaście dobrych lat,a tu takie coś.Co prawda mówiła o tym chorym
układzie,który zawarła z moim pożal się Boże,ex,ale nadal nie byłam co do tego
przekonana.Niby dlaczego miałabym wierzyć w jakiekolwiek słowo,wychodzące z jej ust?
-Tak.-Mówię,przeczesując włosy w zdenerwowaniu.-Ja..też nie
mogę.
-No cóż.-Spuszcza głowę zasmucony.-Może tak naprawdę nigdy nie
była naszą przyjaciółką.-Zerkam na niego i wyciągam papierosa z paczki,również podsuwając ją pod nos blondyna,choć wiem,że nie przyjmie.
A potem z moich ust wychodzi kłąb dymu,i zamykam oczy nie chcąc myśleć o tym,że chyba ma rację.
Chyba nigdy nie była naszą przyjaciółką.
A potem z moich ust wychodzi kłąb dymu,i zamykam oczy nie chcąc myśleć o tym,że chyba ma rację.
Chyba nigdy nie była naszą przyjaciółką.
****
Kroję pomału pomidora,nawet nie patrząc na
warzywo.Postanowiłam zrobić jakąś sałatkę,żeby Lil miała co zjeść,kiedy
przyjedzie od babci.Może sałatka z kurczakiem nie była daniem wysokich lotów,ale to zawsze coś. Cokolwiek,żeby jakoś wynagrodzić jej wszystkie moje przewinienia.Drugim z powodów
mojego dobrodziejstwa,jest to,że po prostu chciałam zająć czymś
myśli.Gdybym ciągle myślała o Clar,Zaynie i Liliane,no cóż,prawdopodobnie
zwariowałabym albo popadła w depresję,lub inne gówno.A tego chciałam uniknąć,Bądź co bądź to nie było czymś potrzebnym.Syczę,przez przypadek
przecinając skórę palca, ostrzem noża.Patrzę jak krew,skapuje z rany i oblizuje
zeschnięte usta.Wstaje leniwie z krzesła barowego,które stało tuż przy wysepce
na środku kuchni i podchodzę do jednej szafeczek,wiszących na górze.Rozcinam plaster,by po chwili
odkleić i nalepić na rozcięcie,na którym krew zdążyła wyschnąć.Tak właśnie
kończy się moje gotowanie.Krzywię się,wracając na moje poprzednie miejsce,z
opuszczoną niczym smutny psiak,głową.Podskakuje,kiedy słyszę przekręcanie zamku
w drzwi wejściowych.Po chwili w progu
pojawia się szczupła sylwetka mojej starszej siostry.Ma na sobie jasny
płaszczyk,czarne legginsy z szarymi paskami po bokach i ciemne botki do kostek.Włosy,opadają kaskadami na
drobne ramiona,a policzki są zaróżowione od chłodu.
-Cześć Nat.-Mruga do mnie,rzucając czarną torebkę w
kąt.Podchodzi do mnie i lekko muska w sam środek ust.Do moich nozdrzy dociera słodki,różany zapach jej perfum.
-Hej.-Mruczę,zerkając kątem oka na szklaną misę,wypełnioną
pokrojonymi warzywami.-Zrobiłam sałatkę.
-Och...-Tylko to opuszcza jej usta,pomalowane brązową
szminką.Patrzy na mnie zaskoczona,jakbym dokonała niewykonalnego czynu.Tak,wieczna
buntowniczka zrobiła coś dobrego,bez przymusu.To dziwne,ale prawdziwe.- Dziękuję,chętnie
zjem.Ale najpierw prysznic.-Uśmiecha się szeroko,za to moja mina tężeje.Jest
szczęśliwa.Naprawdę szczęśliwa.
Bo nie wie,że jej chłopak ją zdradza.
Nie wie,że ma dziecko z inną dziewczyną.
Nie wie,że to moja przyjaciółka.
Nie wie,że kocham jej chłopaka.
Nie wie,że on jej nie kocha.
-Jasne.-Mruczę do siebie,chociaż nie może tego usłyszeć,bo już dawno wyszła z pomieszczenia.
Wzdycham,podpierając ciało na blacie.Nie mogę tego
zrobić.Nie mogę sprawić,by była nieszczęśliwa.Nie wiele myśląc idę szybkim krokiem do
korytarza,gdzie wisi moja kurtka,wciągam na nogi czarne nike i zatrzaskuje za sobą
drzwi,oznajmiając,że wychodzę.
****
Biorę głęboki oddech i pukam w dębowy drzwi domu państwa Fray.Otwiera mi Kira,z czerwonymi od płaczu oczami.Na jej biodrach wiszą,szare workowate dresy,i zsuwają się coraz bardziej przy każdym ruchu.Mam ochotę je podciągnąć,ale powstrzymuję się w ostatniej chwili.Jej wygląd tak bardzo przypomina mi czasy,kiedy cierpiała po gwałcie w klubie.Jakby to wszystko znowu wróciło.Przerażająca myśl.
-Nathalie?-Unosi wyskubane brwi do góry,parząc na mnie
zdziwiona.Przepycham się obok niej,wpadając nieproszona do domu.Bacznie mnie obserwuje,a ja oddycham szybko.
-Nie możemy tego zrobić.-Mówię twardo patrząc na nią.-Nie
możemy powiedzieć Zaynowi,że urodzisz mu dziecko.-Nie odzywa się.Cisza jest
nieznośna,ale żadna z nas jej nie przerywa.Kiwa na mnie głową idąc do salonu,a
ja niepewnie idę za nią,stawiając ciężkie kroki.Siadam na kanapie,a ona
przynosi butelkę burbonu i stawia ją na stole,razem z dwoma
szklaneczkami.Nalewa nam alkoholu i siada naprzeciwko mnie,przejeżdżając
dłonią,po oparciu fotela,na którym siedzi.
-Mam je usunąć?-Szepcze cicho,a ja marszczę brwi w pierwszej
chwili nie wiedząc o czym mówi.Po chwili wypuszczam powietrze ze świstem,nie
mogąc uwierzyć,że właśnie to powiedziała.Nie mogąc uwierzyć,że myślała,że mam
zamiar zmusić ją do aborcji.Do zabicia drugiego człowieka,do zabicia dziecka.Jej
dziecka.
Dziecka Zayn’a.
-Oczywiście,że nie.-Prycham,uzmysławiając sobie absurd tej
sytuacji.Nie jestem potworem.-Po prostu..-Krzywię usta w grymasie.-Ani
Zayn,ani Lil nie mogą się o tym dowiedzieć.To wszystko.-Kiedy to mówię,widzę
ulgę wymalowaną na jej ładnej twarzy.Uśmiecham się do niej lekko,chcąc
rozładować napiętą atmosferę.
-Czyli nie masz do mnie żalu?-Mój słaby
uśmiech,gaśnie.Przełykam głośno ślinę,muskając opuszkami palców fakturę moich
spierzchniętych ust.Oczywiście,że mam do niej żal,ale…
-To nie jest teraz ważne.-Mówię cicho,spuszczając głowę i
łapiąc dolną wargę w zęby.-Najważniejsze jest dziecko.Mam zamiar pomóc ci się
nim zajmować.-Mówię,a słowa ranią moje gardło jak ostrze.Chcę się nim
zajmować.Dzieckiem Kiry.Dzieckiem Zayn’a.
-Nat..-Unosi wysoko brwi najwyraźniej bardzo
zdziwiona.Parskam śmiechem,nie mogąc sobie tego darować i po raz kolejny patrzę
w jej oczy.
-Ta..-Biorę szklankę z burbonem w rękę i przyciskam brzeg do
ust.-Za was.-Unoszę szklankę wysoko i wypijam alkohol.
Później wszystko dzieje się szybko.Dławię się,czując charakterystyczny,słony smak w buzi.Odstawiam pustą szklankę na
stolik,nie mogąc złapać oddechu.Jakby to nie był burbon tylko jakiś cholerny kwas.Przerażona Clarissa podchodzi do mnie,nie mając
pojęcia co zrobić.
-Nathalie.-Wytrzeszcza jasne oczy,drapiąc się po głowie.Kuca
przy mnie,a ja kulę się z bólu.-Co ci jest?-Szepcze,a ja kaszlę,walcząc o
potrzebny tlen.Krztuszę się,plamiąc biały,puchowy dywan krwią.Zaraz...krwią? Cholera,cholera,cholera.
-O mój Boże.-Duka,podnosząc się do pozycji stojącej.Prawie
potyka się o własne nogi,chcąc dojść do blatu,na którym położony jest jej
czarny smartphone.Upadam na podłogę.Widzę ją jak przez mgłę,oddychając ciężko, trzymając dłoń na
brzuchu.Kładę się,czując jak wszelkie siły opuszczają moje ciało.Patrzę pustym wzrokiem na sufit,słysząc jak Kira duka do telefon swój adres,zawiadamiając karetkę.
To koniec? Cóż..myślałam,że umrę w jakiś bardziej efektowny sposób,ale co poradzić?
Śmierci się nie wybiera.
To koniec? Cóż..myślałam,że umrę w jakiś bardziej efektowny sposób,ale co poradzić?
Śmierci się nie wybiera.
****
Otwieram oczy,by po chwili je
zamknąć.Światło jest oślepiające.Jestem w niebie? Liczyłam na piekło..Może nie
byłam taka zła?
W Boga nie wierzyłam-za dużo zła mnie spotkało w życiu,ale najwyraźniej on nie przestawał wierzyć we mnie. Trochę naiwne z jego strony.
W końcu się przemagam i otwieram powieki,mrużąc je po dwóch sekundach.Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do światła.Widzę przed sobą Liliane i Kirę.Obje mają załzawione oczy,ale są uśmiechnięte.Marszczę brwi.
Czy to znaczy,że one też umarły?
W Boga nie wierzyłam-za dużo zła mnie spotkało w życiu,ale najwyraźniej on nie przestawał wierzyć we mnie. Trochę naiwne z jego strony.
W końcu się przemagam i otwieram powieki,mrużąc je po dwóch sekundach.Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do światła.Widzę przed sobą Liliane i Kirę.Obje mają załzawione oczy,ale są uśmiechnięte.Marszczę brwi.
Czy to znaczy,że one też umarły?
-To jakiś inny rodzaj
śmierci?-Chrypię,przecierając wierzchem dłoni zmęczone oczy.Obje jak na komendę
śmieją się cicho.
-Śmierci?-Mówi Lil,nie przestając
się uśmiechać.-Niestety.Jeszcze będziesz się musiała z nami trochę pomęczyć.
-Nie ma tak łatwo.-Kira,bierze
moją rękę,drapiąc przez przypadek skórę,swoim długim,niebieskim
paznokciem.Krzywię się lekko.
-Gdzie jestem?-Gryzę wnętrze mojego
policzka,nie wiedząc co się tu u licha dzieje.
-W szpitalu.-Mówią chórkiem,na co
po raz kolejny marszczę brwi.
-Czemu?
-Tego jeszcze nie wiemy.Ale za
chwilę pójdę porozmawiać z lekarzem.-Lil,przestaje się uśmiechać.
-Plułaś krwią Nathalie.-Kira
kręci głową,przymykając oczy,jakby ten obraz własnie pojawił jej się przed oczami.-To...było chore.Straszne..myślałam,że ty…
-Na szczęście nic ci nie
jest.-Przerywa jej blondynka,najwyraźniej nie chcąc słyszeć dalszych
słów.-Pójdę po lekarza.-Dodaje i wychodzi.Zagryzam wargę zdenerwowana i zerkam
na brunetkę kątem oka.
-Nathalie.-Siada na małym krzesełku,mocniej
ściskając moją dłoń.-Tak się cieszę,że nic ci nie jest.
-Tak.-Uśmiecham się blado.
-Nie wiem coś ty znowu
wywinęła,ale mam nadzieje,że nie jesteś poważnie chora.-Po jej słowach zapada
cisza,a mnie męczy jedna myśl.
-Gdzie Zayn?-Wypowiadam w
końcu.Ona patrzy na mnie w osłupieniu nie zdolna do jakiejkolwiek odpowiedzi.
-Był tu.-Kiwa głową.-Ale
powiedział,że musi coś załatwić i niedługo cię odwiedzi.
-Och..-Dukam tylko,spuszczając
wzrok.Sama nie wiem na co liczyłam.Że będzie tu siedział i trzymał mnie za
rączkę jak dziecko? To Zayn.On nigdy się nie zmieni.
-Nathalie..-Wypuszcza ze świstem
powietrze z płuc.-Musze ci coś powiedzieć.
-Ok.-Kiwam głową,poprawiając się
na łóżku szpitalnym.Naszą rozmowę przerywa Lil,która wchodzi do sali
szpitalnej,razem z Zaynem.Jej mina nie jest radosna,jak wcześniej.Bardziej
ponura i poważna,a jej oczy smutne.
-Ile mi zostało?-Mrugam do niej
śmiesznie,pozwalając swojej głowie opaść na miękką poduszkę.
-Co?-Patrzy na mnie
zdezorientowana.
-No..wiesz.Mam pewnie raka.-Formuje
usta w dzióbek.-Miesiąc?
-O czym ty gadasz
dziewczyno?-Jęczy,ściągając ciemne brwi.-Nie masz raka.
-Nie?-Tym razem ja ściągam
brwi.-Więc?
-Możecie wyjść?-Zwraca się do
Zayn’a i Kiry,którzy przysłuchiwali się naszej rozmowie w ciszy.
-Nie rób szopek.-Sapię zniecierpliwiona,poprawiając się na łóżku szpitalnym.Ależ oni mieli niewygodne łóżka!.-Co
ze mną?
-Nat.-Mówi poważnym
głosem,zagryzając wargę.
-Mówże.-Warczę,przewracając
oczami.
-Twój organizm tak zareagował z powodu zbyt dużej ilości alkoholu.Piłaś codziennie w dużych ilościach,mam rację?-Jej głos jest pełen wyrzutu,a oczy są tak smutne,że aż mięknie mi serce.Trochę przesrane,jak ktoś tak przez ciebie cierpi.Nie wiem jak Zayn może to wytrzymać.-Ale nie przejmuj się.Osobiście dopilnuję byś nie dotknęła już nawet kropelki.
****
-No nie gadaj.-Śmieje
się,przeczesując włosy palcami.Blondyn porusza zabawnie brwiami,co powoduje,że
na mojej twarzy znowu widnieje uśmiech.-nie ma takiego słowa Niall.
-Jak to?-Oburza się,patrząc na
planszę.Również na nią patrzę.-Dość grania w scrabble.
-Przyznaj,nie umiesz w to grać.-Szczerzę się,przez co dostaje od niego
poduszką,która właśnie zwinął mi z łóżka szpitalnego.
-Doszła do szkoły taka jedna lasia.-Mówi,a ja śmieje się przez jego
określenie.-Ma na imię Ella i jest bardzo ładna.
-O Niall.-Uśmiecham się w jego stronę jednym kącikiem ust.-Spodobała ci się?
-No coś ty.-Jego ton jest dość przekonujący,ale różowe policzki mówią same
za siebie.
-Stary!-Wrzeszcze,uśmiechając się jeszcze szerzej.-Opowiadaj!
-Ale co?-Mruczy cicho.
-No jak co?-Prycham.-Jaka jest?
-Miła,i…ma takie białe włosy.-jeszcze bardziej się rumieni,przez co cicho chichoczę.Naprawdę słodki chłopak.
-Świetnie.-Zagryzam wargę,patrząc w jego jasne oczy.On za to unika kontaktu
wzrokowego.
-Ale nic z tego nie będzie.-Mówi szybko,przez co lekko się krzywię.
-Czemu?-Pytam.
-To raczej tym
samotniczki.-Wyjaśnia,a jego twarz przybiera coś w rodzaju grymasu.
-Daj spokój.-Macham na niego lekceważąco ręką.Zagryzam wnętrze policzka
intensywnie myśląc.-Jak wyjdę,to załatwię ci z nią randkę.
-Serio?-Uśmiecha się,co odwzajemniam.Cholera..naprawdę musi się mu
spodobać.To fantastycznie.
-Ej,Nat.-Uśmiecha się lekko.-Jak ci tu?-Krzywię się lekko,słysząc jego
pytanie.Możemy wrócić do poprzedniego tematu?
-Całkiem dobrze,zważywszy na to że dowiedziałam się,dzisiaj,że jestem alkoholiczką jak mój ojciec.-Mówię,a słowa ranią moje gardło.Spuszczam głowę,nie chcąc na niego
patrzeć.
-Nie prawda.-Mówi szybko,łapiąc moją zimną dłoń,w swoją,miękką i
ciepłą.-Twój ojciec był pijakiem.Ty jesteś dobrym człowiekiem,po prostu jesteś chora.Spójrz na mnie
Nathalie.-Podnoszę wzrok,tak jak o to prosił,a on przysuwa się do
mnie,zamykając w uścisku.Obejmuje go w talii,starając się nie rozpłakać.Pachnie
truskawkami,jest ciepły i czuje się przy nim bezpieczna.To Niall.To cały on.
-Jadłeś jogurt Ni?-Mruczę w jego szyje,przez co cicho się śmieje.
-Tak stokrotko.-Szepcze.
-Gołąbeczki.-Odskakujemy od siebie,słysząc znajomy,męski
głos.Patrzę na Zayn’a z lekką niechęcią,ale wiadome jest to,że się cieszę.Bo przyszedł do mnie.
-Moja warta blondi.-Spycha silną dłonią chłopaka z krzesła,przez co ten omal
nie upada.Mam ochotę coś powiedzieć,ale wzrok nastolatka mówi sam za
siebie.Całuje mnie mocno w policzek i wychodzi.Patrze tęsknie na drzwi,przez
które przed chwilą wychodził i modle się w myślach,żeby wrócił.
-No.-Rozciąga się leniwie,teatralnie ziewając.- Wiewiórka ostatnio zagadnęła
mnie w parku,pytając gdzie jej wierna koleżanka z którą często śpi pod ławką.
-Po co przyszedłeś?-Mówię,nie zważając na jego słowa.Patrzy na mnie i parska
śmiechem.
-Przestań gęgać cukiereczku.-Prycha,biorąc ze szpitalnej szafeczki jabłko
które na niej leżało.Wyciera je rękawem bluzy i gryzie kawałek.-Lil mnie
przysłała na kontrolę.I dobrze zrobiła.-Pochyla się nade mną tak,że mogłam
czuć jego wspaniały zapach.Cynamon,papierosy i guma miętowa.-Szykował się jakiś
mały anal.
-Obrzydliwe.-Przewracam oczami,opierając się o ścianę plecami.Oblizuję usta,patrząc na jabłko Adama,które porusza się za
każdym razem gdy chłopak przełyka owoc.
-Było by.-Wskazuje na mnie palcem.-gdybym w porę się nie zjawił.
-Stul pysk Zayn.-Mrużę oczy,próbując wyglądać groźnie,przez co chłopak
patrzy na mnie z rozbawieniem.
-A teraz zrobimy inaczej.-Siada obok mnie na łóżku i kładzie nogi,opierając
się o ścianę,tak jak ja.-Czego ty chcesz?
-Ja?-Marszczę brwi.
-Tak.-Kiwa głową.-Zdaję sobie sprawę,że za mną tęskniłaś,ale masz
jedną,bardzo wadliwą cechę.-Mruczy kręcąc głową,w udanej aprobacie.-Jesteś
cholernie upartą istotką.
-Nie mam cholernego pojęcia o czym mówisz,Zayn.-Zaciskam zęby zła jego owijaniem w bawełnę.
Jęczy,poprawiając się na łóżku.Zerka na mnie kątem oka zirytowany.
-Daj spokój cukiereczku.Bez konkretnego powodu nie dzwoniłabyś,żeby zapytać
co u mnie.
-Co?-Warczę,dodatkowo rozwścieczona beznadziejnym przezwiskiem,jakim ciągle
mnie obdarza.
-Co u ciebie Zayn? Kocham cię Zayn.-Jego głos staje się wyższy,przez co
można wywnioskować że właśnie..cholera,właśnie próbuje mnie naśladować!-Myślę o
tobie Zayn.Kiedy do mnie przyjedziesz..
-Och..zamknij się.-Biorę poduszkę,by po chwili pacnąć go nią w głowę.-Jesteś
nie do zniesienia.
-Więc?-Unosi prawą brew.-Czego chciałaś cuk..
-Nawet.-Zamykam mu buzię ręką.-nie próbuj dokończyć.Bo teraz ja wymyśle dla
ciebie jakieś stuknięte przezwisko.
-Słodziak?-Porusza zabawnie brwiami,przez co patrzę na niego jak na
wariata.-Seksiak?
-Zamknij się.
-Wykrztusisz to wreszcie,czy mam ci pomóc cukiereczku?-Mrożę go
spojrzeniem,kiedy po raz kolejny mnie tak nazywa i wypuszczam powoli powietrze z
płuc.
-To nic takiego.-Mówię.-Problem rozwiązany.-Kiwam głową,dając mu do
zrozumienia,że nie chce dalej prowadzić tej rozmowy.
Problem rozwiązany.
Gówno prawda.
****
Patrzę jak krople deszczu powoli spływają po szybie.Jestem zmęczona
środkami,jakie mi podali,ale nie zamierzam spać.Zagryzam wargę ,myśląc
rozmowie z Zaynem.Dlaczego Kira miałaby radzić sobie z tym wszystkim
sama.Powinien chociaż płacić jej alimenty,ale on nie może wiedzieć.Lil też.Nikt
nie może tego wiedzieć.Zamykam oczy,czując jak po moim policzku spływa
łza.Nikt.
-Nathalie?-Słyszę i szybko ścieram łzę z policzka.Odwracam się w stronę
osoby,która przed chwilą wypowiedziała moje imię.
-Wszystko w porządku Clar?-Siadam na łóżku szpitalnym i patrzę na sylwetkę
ciemnowłosej.Jest spięta.
-Nie Nathalie.-Kręci głową,siadając obok mnie.Łapie wargę w zęby,przymykając
powieki.-Nic nie jest w porządku.
-Damy radę.-Łapie jej dłoń i ściskam lekko.
-Nie.-Po raz kolejny kręci głową,na co marszczę brwi.
-Jak to?
-Ty nic nie wiesz.-Wstaje z łóżka,przez przypadek potrącając krzesło
nogą.Łapie się za włosy oddychając ciężko.
-O czym do cholery mówisz Clar?-Marszczę czoło,również wstając z
miejsca.Drapię się po głowie,nie bardzo rozumiejąc co się dzieje.Układa usta w
wąską linie,najwyraźniej zastanawiając się,czy coś powiedzieć.
-Nat.-Szepcze.
-Powiedz to Clar.-Mówię łagodnie,a ta podnosi na mnie wzrok.W jej oczach jak
kryształy lśnią srebrne łzy.
-Nat.-Łka.-To nie jest dziecko Zayn’a.
Kiedy to mówi,odsuwam się od niej,przybierając zdekoncentrowany wyraz
twarzy.
Tak.Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu,że najlepszym sposobem na
problemy,jest pojawienie się innego problemu.
*********
NIESPRAWDZANY!
Przepraszam,że tak długo czekaliście i tak dalej,ale tak jakoś wyszło :)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
Nie chcesz ze mną być, nie wiesz o mnie nic, nie jestem ze snu.
Przepraszam…-..- Nie wiem już nic, gubię się a moje serce
kamienieje…Proszę… Pomóż mi wstać ten ostatni raz.
Nobody xx